Kwitnąca rzekomo współpraca z MAK-iem coraz bardziej więdnie - tak można streścić polsko-rosyjskie relacje w śledztwie dotyczącym smoleńskiej katastrofy. Międzypaństwowy Komitet Lotniczy nie udostępnia wszystkich materiałów Edmundowi Klichowi. Przedstawiciel Polski przy komitecie generał Tatiany Anodiny zaczął się buntować. Ale coraz głośniej narzekają również prokuratorzy.

"Gazeta Wyborcza" napisała dziś, że Edmund Klich, akredytowany przy MAK, zażądał od Rosjan informacji, otwartości i poszanowania międzynarodowej współpracy.

Ale o problemach na linii Polska-Rosja coraz głośniej mówią także prokuratorzy. Są zniecierpliwieni nie tylko tym, że z 5 wniosków o pomoc prawną Rosjanie zrealizowali jeden i to nie w całości - ale również faktem, że nawet nie wiedzą, kiedy Rosjanie przyślą kolejne dokumenty.

Nie dostajemy informacji co do tego, kiedy przyjdzie do nas określony pakiet dokumentów. Ubolewam - przyznaje w rozmowie z Mariuszem Piekarskim szef Okręgowej Prokuratury Wojskowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg. A to pomogłoby usystematyzować pracę .

Prokuratorzy coraz częściej przyznają, że bez materiałów z Rosji mają związane ręce. Śledztwo utknęło w martwym punkcie. Istota bezpośredniej przyczyny katastrofy, czyli to: dlaczego samolot spadł, leży na terenie Federacji Rosyjskiej.

Prokuratorzy wciąż nie mają wyników sekcji zwłok ofiar katastrofy. Wciąż nie ma kluczowych materiałów z wieży kontroli lotów. Miedzy innymi tego, na jakich urządzeniach pracowali kontrolerzy, jaki był ich stan, jakie były wskazania radarów, jak zachowywali się kontrolerzy - czy jest nagranie ich rozmów, dlaczego z powodu mgły nie zamknięto lotniska oraz kto mógł to zrobić. Nie wiadomo też, czy kontrolerzy konsultowali taką decyzję z Moskwą.

Tajemnicą dla naszych prokuratorów pozostaje również wynik oblotu lotniska w Smoleńsku, a nawet to, co dzieje się teraz ze szczątkami tupolewa.