"Europa ma nowy lek na kryzys" - twierdzą przywódcy strefy euro, którzy w weekend zgodzili się wspomóc ten kraj sumą stu miliardów euro. Pieniądze mają zasilić hiszpański sektor bankowy. W poniedziałek decyzja strefy euro spotkała się z optymizmem na rynkach.

Na początku giełdowych notowań indeks WIG20 zyskał 0,7 procent a ceny walut zaczęły spadać. O poranku euro kosztowało 4,28 zł.

Problem polega jednak na tym, że optymizm na rynkach bardzo szybko może się skończyć. Inwestorzy wiedzą, że decyzja w sprawie pomocy dla hiszpańskich banków nie rozwiązuje problemu. Podobnie było z ratowaniem Grecji, Irlandii i Portugalii.

Martwi także to, że w Europie są stosowane podwójne standardy. Kiedy inne kraje dostawały pomoc finansową musiały zrzec się dużej części suwerenności. Berlin i Paryż wymagały od nich zaciskania pasa, zwolnień, podwyżek podatków i obniżek emerytur a to tylko pogłębiało recesję.

Hiszpanii nie zostały natomiast postawione żadne warunki. Prawdopodobnie dlatego, że chodzi o czwartą gospodarkę strefy euro. Rząd w Madrycie mógł więc przypomnieć kolegom z zagranicy stary dowcip: "Jak ja jestem Tobie winien 10 złotych to jest mój problem. Kiedy jestem ci winien tysiąc to już jest Twój problem". Wiele tłumaczy również zdanie wypowiedziane przez hiszpańskiego premiera Mariano Rajoya: "Hiszpania to nie Uganda, nie możemy ustąpić". Madryt ostro gra więc o pieniądze.

Niestety nie można wykluczyć, ze wkrótce jeszcze raz poprosi o wsparcie. Tym razem może jednak chodzić o znacznie większe pieniądze.