Chwilowa nieuwaga, czy może poważniejsze zaniedbanie? Śledczy badają stopień odpowiedzialności rodziców 3,5-letniej Julii z Pierzwina w pobliżu Zielonej Góry. W ostatni piątek dziewczynka zniknęła z podwórka, na którym się bawiła. Została odnaleziona w sobotę rano, ponad dwa kilometry od domu.

Noc z piątku na sobotę dziecko spędziło w lesie w towarzystwie psa. Przez ponad 12 godzin Julii szukało ponad trzysta osób. Teraz dziewczynka wraca do zdrowia w szpitalu. Lekarze stwierdzili odmrożenia kończyn.

Nie wiadomo, jak prokuratorzy oceniają zachowanie rodziców. Śledczy zapoznają się z dokumentacją ze sprawy: chodzi przede wszystkim o zeznania świadków zebrane w czasie poszukiwań dziewczynki. Od analizy zależeć będzie ewentualna decyzja co dalej. Prokuratorzy pytali świadków m.in. o to, czy ich zdaniem, Julia miała odpowiednią opiekę. Czy to, że odeszła od domu, zdarzyło się po raz pierwszy, czy może wcześniej dochodziło do podobnych przypadków. Śledczy, mogą odstąpić od ukarania rodziców Julii uznając, że to co przeszli podczas jej poszukiwań jest wystarczająco bolesną nauczką na przyszłość.

Jak opowiadają świadkowie poszukiwań, dziewczynka i jej pies byli schowani w zaroślach. Strażacy, którzy szukali dziecka, usłyszeli cichy płacz, a potem zauważyli psa. Julia była wychłodzona i przestraszona. O jej zaginięciu rodzice zawiadomili policję w piątek ok. 17. Od razu rozpoczęła się akcja poszukiwawcza. Mundurowi i ochotnicy przeczesywali zabudowania i okolice wsi Pierzwin. Krok po kroku sprawdzali łąki, zarośla i pobliski las. W działaniach wykorzystano policyjny śmigłowiec z Poznania z kamerą termowizyjną i psy tropiące.

Ojciec Julii: Obiecałem Bogu, co będzie chciał. Będę musiał dotrzymać słowa

Targowałem się z Panem Bogiem. Obiecałem mu wszystko, żeby tylko dziecko się znalazło - mówił w rozmowie z reporterką RMF FM ojciec Julii. Kiedy usłyszał, że mała się znalazła miał łzy w oczach. To jest przeżycie, którego nie da się opisać słowami, coś strasznego. Nie życzyłbym tego nikomu. Pierwszy raz, nigdy nie odchodziła, zawsze kręciła się tutaj. Po prostu tak się stało, pięć minut i zniknęła z oczu. Zastanawialiśmy się później, jak mogła to zrobić, że tak szybko uciekła. Około pięciu do ośmiu minut jak się zorientowała żona, że jej nie ma. Wszyscy pobiegli i nie zdążyli dobiec, nie zdążyli jej złapać nawet przed końcem lasu, a jej już tam nie było - mówił mężczyzna.