Pielęgniarki, które od 2016 r. miałyby przepisywać niektóre leki, nie będą się musiały dodatkowo szkolić - donosi "Rzeczpospolita". O tym, że według pomysłu Bartosza Arłukowicza siostry podstawowej opieki zdrowotnej miałyby odciążyć lekarzy w wypisywaniu recept na wybrane leki, zlecaniu niektórych badań, wiadomo od ubiegłego tygodnia.

Jak dowiedziała się "Rz", minister zdrowia zamierza jednak iść jeszcze dalej. Planuje, że nowe uprawnienia pielęgniarki dostałyby z dnia na dzień, bez konieczności podnoszenia kwalifikacji. Zdaniem szefa resortu zdrowia mają dziś wystarczające umiejętności. Same zainteresowane nie są zachwycone. Pomysł na rozszerzenie uprawnień jest świetny, ale wprowadzanie go z marszu to kompletne nieporozumienie. Wypisywanie recept z kapelusza grozi błędem lekarskim i więzieniem. Tutaj pomyłki kończą się śmiercią - zauważa Dorota Gardias, była szefowa Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.

Nie rozumie, skąd "nagły pęd do rozszerzenia nam uprawnień, skoro do tej pory systematycznie je ograniczano". Dziś pielęgniarka nie może nawet poinformować rodziny pacjenta o jego stanie, a za niecałe dwa lata miałybyśmy wypisywać recepty - mówi. Dr Wojciech Perekitko z Porozumienia Zielonogórskiego, zrzeszającego m.in. lekarzy rodzinnych, zauważa, że przy dzisiejszej biurokracji i skomplikowanych zasadach refundacji przepisywanie leków sprawia problemy nawet lekarzom. Bywa najdłuższym elementem wizyty - dodaje.

Przyznanie nowych uprawnień wymagać będzie zmian w ustawach (o prawach pacjenta i rzeczniku praw pacjenta oraz o zawodach pielęgniarki i położnej). Prace nad tym w resorcie zdrowia dopiero się zaczynają.

Rzeczpospolita