Gimnazja umierają jako sieroty. Niewielu je polubiło, jeszcze mniej pokochało. Przez kilkanaście lat funkcjonowania stały się – mam wrażenie, że nie do końca słusznie – symbolem wszystkiego, co najgorsze w edukacji i procesie dorastania młodych ludzi.

Gimnazja umierają jako sieroty. Niewielu je polubiło, jeszcze mniej pokochało. Przez kilkanaście lat funkcjonowania stały się – mam wrażenie, że nie do końca słusznie – symbolem wszystkiego, co najgorsze w edukacji i procesie dorastania młodych ludzi.
Pikieta przed gmachem Centrum Kulturalno-Kongresowego Jordanki w Toruniu, gdzie 27 czerwca szefowa MEN ogłosiła wygaszanie gimnazjów /Tytus Żmijewski /PAP

Pomysł na gimnazja pozornie wydawał się całkiem niezły. To one miały być edukacyjnym motorem napędowym młodego człowieka. To one miały wyrywać go z "ciepełka" szkoły podstawowej i zmusić do stawienia czoła ostrzejszym wymogom intelektualnym. To one miały sprawiać, że uczniowie z zapomnianych przez Boga i historię małych, zwłaszcza wiejskich szkół, poczują szarpnięcie edukacyjnych cugli i być może zmienią i "uambitnią" swe plany na przyszłość. To one miały też sprawić, że uczniowie nieco się przetasują, poznają nowych nauczycieli, kolegów, i łatwiej im będzie potem sprostać zmieniającym się wyzwaniom współczesnego świata.

Rzeczywistość niestety nie spełniła tych planów. A na pewno nie spełniła ich na tyle, by gimnazja stały się mocnym punktem polskiego systemu szkolnego. Traktowane jako etap przejściowy, trzyletnie edukacyjne ni-to-ni-owo, zderzyły się na domiar złego z potężnym problemem, jakim były wychowawcze problemy z trafiającym do nich uczniowskim misz-maszem, który postanawiał często i gęsto budować swą pozycję w nowej grupie rówieśniczej zachowaniami, które dalekie były od tego czego oczekiwaliby nie tylko idealiści spod znaku Baden-Powella czy Plater-Zyberkówny, ale też odrobinę mniej idealistyczni rodzice i nauczyciele.

To gimnazja uznano, za głównego sprawcę, skądinąd dość naturalnego i zupełnie nienowego buntowniczego zrywu, jaki, jak świat światem, a tym bardziej świat czasów rewolucji internetowej i liberalizacji społeczno-obyczajowej, ogarniał dojrzewającego nastolatka,    

Na domiar gimnazjalnego złego, szybko okazało się, że mocno "rwany" proces edukacyjny, nie przynosi wymarzonych efektów. Że skrócone i "zapętlające" się kursy przedmiotowe dają wiedzę mocno powierzchowną. I że internetowe filmiki typu "matura to bzdura" wcale nie są zgrabnym, a złośliwym montażem, tylko odzwierciedleniem tego, z czym 19 latkowie wychodzą po edukacji w systemie 3-3-3-3 (trzy lata edukacji wczesnoszkolnej, trzy - podstawowej, trzy gimnazjum i trzy liceum).

Wszystko to sprawiło, że gimnazja stały się dyżurnym, edukacyjnym chłopcem do bicia. Nawet ci, którzy przed laty zagłosowali za reformą - politycy dzisiejszego PiS-u z Jarosławem Kaczyńskim na czele - uznali, że popełnili błąd i osierocili swe dziecię. Niezbyt ochocze, mocno nieśmiałe protesty, które pojawiły się po oficjalnym obwieszczeniu decyzji o "wygaszaniu" gimnazjów, zdają się dowodzić, że jeśli kogoś  

ich zniknięcie z systemu edukacji zaboli, to niemal wyłącznie pracujących w gimnazjach nauczycieli i tych rodziców i uczniów, którzy będą przeżywali chwile niepewności czy reforma (a raczej kontrreforma) edukacyjna rzeczywiście wejdzie szybko w życie i czy obejmie także ich samych.