W swoim pierwszym meczu w Rugby Europe Championship reprezentacja Polski w rugby przegrała w Bukareszcie z Rumunią 27:67 (10:38). Drużyna prowadzona przez Christiana Hitta, debiutująca w tych rozgrywkach, odebrała twardą, ale cenną lekcję od finalistów tegorocznego Pucharu Świata. Trzeba jednak podkreślić, że szczególnie w drugiej pokazała, że w naszych szeregach nie brakuje utalentowanych graczy, którzy, kiedy nabiorą doświadczenia, będą mogli postawić się wyżej notowanym rywalom.

Historyczny występ reprezentacji Polski

Reprezentacja Polski, która po raz pierwszy od 25 lat awansowała na najwyższy poziom europejskich rozgrywek, od kilku tygodni bardzo mocno przygotowywała się do spotkań z Rumunią, Portugalią i Belgią. W teorii wszyscy rywale wydają się dużo mocniejsi, jednak podopieczni Chrisa Hitta zamierzali wyciągnąć z tych meczów jak najwięcej i zdobywać cenne doświadczenie, którego wciąż im brakuje.

Rozgrywki toczone są w formacie dwóch grup, z których dwie najlepsze drużyny awansują do fazy finałowej i walki o miejsca 1-4, natomiast dwie słabsze powalczą o miejsca 5-8. Co ważne, w tym sezonie nie ma spadków z Rugby Europe Championship i dlatego Polacy mogą ze spokojem budować zespół na kolejne lata.

Pierwszym sprawdzianem naszej drużyny było starcie z Rumunią w Bukareszcie. Gospodarze to finaliści tegorocznego Pucharu Świata i właściwie wszyscy eksperci wskazywali ich jako murowanych faworytów tego meczu. Co więcej, zawodnicy tej drużyny odgrażali się, że zamierzają przerwać hegemonię Gruzji i w tym roku wygrać rozgrywki, co pokazywało, jak czują się mocni.

Świetny początek gospodarzy

Spotkanie zaczęło się zgodnie z przewidywaniami, bo Rumuni już w 2. minucie zaliczyli pierwsze przyłożenie. Po nieudanym kopie obrońcy rywale szeroko rozrzucili akcję i stworzyli przestrzeń na skrzydle dla Mariusa Simonescu, który wpadł z piłką na pole punktowe tuż przy chorągiewce. Na szczęście dla nas, gospodarzom nie udało się podwyższyć, ale po chwili prowadzili już 12:0, gdy zamienili rzut karny na młyn i "wjechali" z piłką na nasze pole punktowe.

W 10. minucie mieliśmy pierwszą szansę na punkty, ale Dawid Banaszek, kopiący niemal z połowy boiska, nie dał rady umieścić piłki między słupami. Tymczasem nasza defensywa miała wciąż spore problemy z zatrzymaniem rywali, którzy w kilka minut dwukrotnie zameldowali się na naszym polu punktowym, najpierw po kolejnym szerokim rozegraniu do prawej flanki, a następnie, dla odmiany, po szybkiej akcji środkiem i przyłożeniu Cristi-Mariana Chiricy.

Jednak w 20. minucie to Polacy zanotowali swoje pierwsze przyłożenie w tym spotkaniu. Świetnym przechwytem popisał się Roos Cooke, który ruszył po skrzydle i dograł do Michał Krużyckiego, który zdobył kilka cennych metrów. Piłka powędrowała do lewego skrzydła, gdzie Robert Wójtowicz odbił rywala, oddał piłkę do Grzegorza Buczka, a ten do Petera Hudsona i grający z numerem "13" reprezentant Polski bez kłopotu wpadł z nią na pole punktowe. Tym razem kopiący z dużo łatwiejszej pozycji Banaszek nie miał kłopotu z podwyższeniem i na tablicy wyników pojawił się rezultat 24:7 dla gospodarzy.

W 28. minucie Rumuni znów przedostali się na naszą połowę, a potem dzięki pracy formacji młyna przyłożenie zaliczył Gheorghe Gaijon. Pięć minut później kapitalnie pokazał się Taylor Gontineac, który po dynamicznym wejściu odbił od siebie rywala i spokojnie położył piłkę na naszym polu punktowym.

"Biało-czerwoni" zakończyli jednak pierwszą część gry pozytywnym akcentem, bo rzut karny na celny kop między słupy zamienił Banaszek i do przerwy przegrywaliśmy 10:38.

Waleczna postawa Polaków

Druga połowa rozpoczęła się od dwóch przyłożeń Rumunów, którzy wykorzystali nasze niezdecydowanie w defensywie. Kiedy w 45. minucie w bardzo prosty sposób przedostali się na nasze pole punktowe i zaliczyli ósme przyłożenie, z naszej drużyny na moment uszło powietrze. "Biało-Czerwoni" szybko jednak otrząsnęli się z chwilowej niemocy i po wygranym aucie przy polu punktowym Rumunów bardzo cierpliwie budowali akcje, dzięki czemu Thomas Fidler, który pojawił się na boisku w drugiej połowie, znalazł lukę w obronie rywali i zdobył kolejne pięć punktów dla Polaków. Chwilę później z podwyższenia dwa "oczka" dołożył Banaszek.

Odpowiedź Rumunów była błyskawiczna. Po 60 sekundach, rozgrywający świetne spotkanie Gontineac, z łatwością minął kilku naszych graczy i po solowym rajdzie zaliczył kolejne przyłożenie, podwyższając prowadzenie Rumunów na 57:17.

W 62. minucie kolejny rzut karny na trzy punkty zamienił grający bardzo dobre spotkanie Banaszek, ale niestety trzy minuty później otrzymał żółtą kartkę i nasza drużyna musiała grać w osłabieniu. W międzyczasie przyłożenie zaliczył Robert Irimescu. Kwadrans przed końcem Rumuni prowadzili 62:20, a w końcówce zaliczyli jeszcze jedną "piątkę". Ostatnie słowo należało jednak do Polaków. Znakomitym przechwytem popisał się Tomasz Poźniak, który odważnie ruszył przed siebie, sprintem pokonał około 70 metrów i zaliczył niezwykle efektowne przyłożenie, będące ozdobą tego spotkania.

Spotkanie zakończyło się wygraną Rumunów 67:27. Spodziewaną, ale wcale nie łatwą. "Biało-czerwoni", szczególnie w drugiej połowie, zaprezentowali się z naprawdę solidnej strony. Pokazali waleczność, kilka bardzo mocnych szarż i sporo pomysłu w grze ofensywnej. Zaliczyli trzy przyłożenia w starciu z finalistą Pucharu Świata, na dodatek na jego terenie. Nasi gracze zabłysnęli kilkoma bardzo ciekawymi akcjami, a przede wszystkim udowodnili, że absolutnie zasługują, by grać na tym poziomie. Na pewno czeka ich jeszcze sporo pracy, szczególnie w defensywie, ale trener Christian Hitt mógł być zadowolony z tego, jak jego drużyna grała w pierwszym spotkaniu Rugby Europe Championship.

Jestem dumny z tego, jak zaprezentowała się dziś nasza drużyna i jak prowadzili tę grę. Nie zrozumcie mnie źle, bo oczywiście były błędy i jest sporo rzeczy, które wymagają poprawy, ale mówiliśmy o zmianach w grze w stosunku do meczu z Walią U20 i chłopaki wykonali zadanie. Pracowali przez cały tydzień, a ich dzisiejsze podejście do meczu, nastawienie, zaangażowanie na boisku i chęć nauki oraz robienia postępów są naprawdę warte pochwały. Podążamy wyznaczoną ścieżką. Rumuni mają w tym roku Puchar Świata, a my, debiutując w Championship zdobyliśmy trzy przyłożenia. Jestem naprawdę zadowolony i dumny z postawy naszej drużyny - podsumował Christian Hitt.

Teraz przed naszym zespołem powrót do Polski i dalszy ciąg zgrupowania. "Biało-czerwoni" już za tydzień, w sobotę 11 lutego o 11:45 zagrają w Gdyni z Belgią, a siedem dni później, na tym samym obiekcie, przyjdzie im zmierzyć się z kolejnym finalistą Pucharu Świata Portugalią.

Rumunia - Polska 67:27 (38:10)

Rumunia: Cristi-Marian Chirica 10, Taylor Gontineac 10, Paul Popoaia 9, Ionel Melinte 8, Tudor Butnariu 5, Marius Iftimiciuc 5, Hinckley Vaovasa 5, Robert Irimescu 5, Marius, Simionescu 5, Alexander Dinu 5

Polska: Dawid Banaszek 12, Peter Hudson 5, Thomas Fidler 5, Tomasz Poźniak 5

Polska: Jake Wisniewski (Thomas Fidler), Grzegorz Buczek, Sylwester Gąska (Quentin Cieśliński), Michał Krużycki, Jakub Małecki (Kacper Palamarczuk), Jan Cal, Vaha Halaifonua, Piotr Zeszutek (Artur Klis), Dawid Plichta (Sam Stelmaszek), Jędrzej Nowicki (Wojciech Piotrowicz, Dominik Morycki, Dawid Banaszek (Tomasz Poźniak), Peter Hudson, Robert Wójtowicz, Ross Cooke.