Wrocławska prokuratura wszczęła śledztwo ws. śmierci brytyjskiego żużlowca Lee Richardsona. Zawodnik zginął w niedzielę we Wrocławiu po wypadku podczas meczu Betardu Sparty Wrocław z PGE Marmą Rzeszów.

Wczoraj śledczy zabezpieczyli nagrania z tragicznego biegu oraz sprzęt żużlowca. Byli też na miejscu wypadku. Śledztwo jest prowadzone ws. nieumyślnego spowodowania śmierci - powiedziała Justyna Dubieńska z wrocławskiej prokuratury. Dziś ma zostać przeprowadzona sekcja zwłok sportowca. Do tego czasu nie mogę wypowiadać się na temat przyczyn śmierci - dodała prokurator.

Do wypadku doszło podczas trzeciego biegu. Richardson upadł i uderzył w bandę, po tym jak zahaczył o koło motocykla innego zawodnika. Żużlowiec nie podniósł się o własnych siłach. Prawdopodobnie doznał rozległego krwotoku wewnętrznego. Karetką został przetransportowany do szpitala, lekarzom nie udało się go uratować.

Richardson był wielokrotnym reprezentantem Wielkiej Brytanii. W 1999 r. zdobył tytuł indywidualnego mistrza świata juniorów. W Drużynowym Pucharze Świata w 2004 r. zdobył srebrny medal, zaś w 2006 brązowy. W 2005 zajął drugie miejsce w żużlowej Grand Prix w Bydgoszczy. W polskiej lidze startował od 1999 r. Jeździł m.in. w Polonii Piła, WTS Wrocław, ZKŻ Zielona Góra, Włókniarzu Częstochowa oraz PGE Marmie Rzeszów.

Sędzia nie przerwał zawodów

Kibice mają żal przede wszystkim do sędziego spotkania, który nie przerwał meczu, ale wręcz zezwolił na kolejne biegi, mimo protestów zawodników Falubazu. Część kibiców tej drużyny demonstracyjnie opuściła zresztą stadion. Ostatecznie sędzia przerwał mecz, jednak niesmak pozostał. Powinien od razu podjąć konkretną decyzję. Było widać, że po prostu nie wie, co robić - komentował w rozmowie z RMF FM jeden z kibiców. Jak dodał: widać było po twarzach części zawodników, że nie mają ochoty jechać. Osobny problem to ci, dla których liczyły się tylko punkty i pieniądze. To już nie sport, to rzeźnia - podkreślił.

Wiedzieli czy nie

Inni kibice próbowali tonować nastroje, bo - jak podkreślili - nie wiadomo, czy zawodnicy rzeczywiście wiedzieli o śmierci Richardsona. Pytanie, czy działacze im powiedzieli. Sam nie wiem, jak bym się zachował: jeśli mecz trwa, czy podszedłbym do wyjeżdżającego na bieg zawodnika i powiedział: słuchaj, twój kolega się zabił - pytał retorycznie miłośnik GTŻ Grudziądz, który o śmierci zawodnika Marmy dowiedział się podczas meczu w Grudziądzu.

Co zrobić ze śmiercią

Socjolog specjalizujący się w sporcie nie ma jednak wątpliwości. To efekt komercjalizacji sportu. Liczą się pieniądze i było widać, że część zawodników próbuje coś ugrać na tej tragedii - mówi Dominik Antonowicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Jego zdaniem problem nie dotyczy tylko żużlowców, ale przede wszystkim Polaków, którzy nie potrafią zająć stanowiska wobec śmierci. Część zawodników była gotowa kontynuować spotkanie. Przypomina mi się ostatnia żałoba narodowa, kiedy środowiska artystyczne protestowały przeciwko odwoływaniu imprez, argumentując, że chcą zarabiać - porównuje Antonowicz.

Zdaniem socjologa sytuacja z Gorzowa pozostanie w kibicach, zawodnikach i działaczach jak zadra. Być może stanie się też przyczynkiem do dyskusji o postawie Polaków wobec śmierci.Na pewno jest to temat, z którym prędzej czy później musimy się zmierzyć - podsumowuje.