Minister rządu Madagaskaru twierdzi, że płynął wpław 12 godzin, by ratować swoje życie po tym, jak śmigłowiec, którym leciał, rozbił się na morzu. Helikopter został wysłany do akcji ratunkowej po zatonięciu transportowca, który nielegalnie przewoził 130 pasażerów.

Najpierw u północno-wschodniego wybrzeża Madagaskaru doszło do katastrofy morskiej. Zatonął transportowiec, który nielegalnie przewoził 130 pasażerów. Zginęło co najmniej 64 osób, kilkadziesiąt kolejnych jest poszukiwanych. Prawdopodobną przyczyną zatonięcia statku była dziura w kadłubie.

Na miejsce katastrofy skierowano trzy jednostki marynarki wojennej i agencji morskiej. Wtedy katastrofie uległ śmigłowiec wysłany na ratunek - runął do morza.

Na jego pokładzie były cztery osoby: madagaskarski sekretarz stanu, minister ds. policji, żandarm i pilot. Żandarm i pilot są poszukiwani, a sekretarz stanu i minister ds. policji Serge Gelle uratowali się.

Zostali odnalezieni oddzielnie przez lokalnych mieszkańców na plaży w Mahambo. 

Gelle płynął do brzegu około 12 godzin po wypadku helikoptera.

W wideo zamieszczonym w mediach społecznościowych, na którym odpoczywa na hamaku, podziękował mieszkańcom i rybakom Mahambo. 

Zapowiedział też, że w ciągu 24 godzin powróci do pracy. "Mój czas, żeby umrzeć jeszcze nie nadszedł" - mówi na nagraniu.