Wprowadzenie stanu klęski żywiołowej automatycznie oznacza konieczność przełożenia terminu wyborów, na minimum 90 dni od jej zakończenia. Choćby dotyczyło to tylko jednej gminy i stanu nadzwyczajnego, wprowadzonego na jeden dzień.

Dziwi, kiedy marszałek Sejmu oświadcza: jeżeli będzie trzeba wprowadzić stan wyjątkowy, to na jakimś terenie, nie na terenie całego kraju i na pewno nie na długi okres i jednocześnie utrzymuje, że nie ma takiego planu - a wszystko to w odpowiedzi na pytanie o ewentualne przełożenie terminu wyborów prezydenckich.

Dziwi nie tylko dlatego, że między stanem wyjątkowym, o którym marszałek mówi, a stanem klęski żywiołowej, który zapewne ma na myśli - istnieje poważna różnica. Stan wyjątkowy na wniosek rządu wprowadza prezydent, w wypadku zagrożenia konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego (Art. 230 Konstytucji). Stan klęski żywiołowej wprowadza zaś rząd, dla zapobieżenia skutkom katastrof naturalnych lub awarii technicznych, noszących zanamiona klęski żywiołowej (Art. 232 Konstytucji).

Dziwi także dlatego, że ze słów Bronisława Komorowskiego wynika konstytucyjnie podejrzana konstrukcja, sprowadzająca się do prostego "jeśli zrobimy to na krótko i na małym obszarze, to nic się takiego nie stanie" i wybory odbędą się w zaplanowanym terminie 20 czerwca i 4 lipca.

Nic podobnego.

Nawet wprowadzenie kilkudniowego stanu klęski żywiołowej na terenie jednej gminy czy jednego powiatu oznacza, że wybory prezydenckie w całym kraju nie będą się mogły odbyć wcześniej, niż 90 dni od jej zakończenia. Konstytucja nie zostawia w tej sprawie żadnych wątpliwości.

Nie mają ich też ani specjalista i autorytet  w dziedzinie prawa konstytucyjnego prof. Piotr Winczorek ani konstytucjonalista prof. Marek Chmaj.

Niezręcznie mi zwracać w tej sprawie uwagę marszałkowi Sejmu, pełniącemu jednocześnie obowiązki prezydenta. Nie chcę jednak, by w życiu publicznym mylono dość podstawowe pojęcia i wprowadzano do niego tak osobliwe interpretacje prawa.