Bawi mnie setnie dyskusja na temat Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, która rozgorzała od niedzielnego wieczora w związku ze znakomitym wynikiem wyborczym ich głównego orędownika Pawła Kukiza.

Temat podjęli natychmiast obaj kandydaci, którzy przeszli do drugiej tury i koniecznie chcą przejąć jego głosy, chociaż on sam wyraźnie zadeklarował, że nikogo z nich nie poprze. Nagle okazało się, że tak dla Bronisława Komorowskiego, jak i dla Andrzeja Dudy JOW-y to bardzo ważny temat, ponieważ zainteresował aż 20 procent wyborców, którzy wrzucili do urn kartki z zakreślonym nazwiskiem piosenkarza.

A ja idę o zakład, że zwolennicy Kukiza w ogóle nie mają pojęcia o JOW-ach i gdyby miał on na ten temat dokładnie odwrotne zdanie poparliby go z takim samym przekonaniem, ponieważ oddając na niego głos chcieli wyraziście zaprotestować przeciwko politycznemu establishmentowi, który reprezentują dla nich obaj zwycięzcy pierwszej tury wyborów prezydenckich. Jednomandatowe Okręgi Wyborcze nie mają dla nich najmniejszego znaczenia.

Kiedy słyszę żałosne umizgi Dudy i Komorowskiego do elektoratu Kukiza wyrażane w postaci z trudem przez nich krzesanego entuzjazmu dla JOW-ów (jeszcze dzień wcześniej byli ich zdecydowanymi przeciwnikami) ogarnia mnie pusty śmiech i utwierdzam się w przekonaniu, że politycy nie mają własnych poglądów ani zasad, a jedynie doraźne interesy, w imię których są gotowi połknąć własne języki.