Drugą noc z rzędu trwały zamieszki na imigranckich osiedlach we Francji. Ich zasięg się rozszerzył. Starcia z policją wybuchły na przedmieściach kilkunastu miast - m.in. Paryża, Tuluzy, Lyonu, Lille, Dijon, Grenoble i Nicei.

W Nanterre pod Paryżem młodzieżowe bandy podpaliły wiele samochodów i tramwaj, atakowały policjantów kamieniami i sztucznymi ogniami, używanymi jako broń.

W Viry-Chatillon koło francuskiej stolicy uczestnicy zamieszek podpalili nocny autobus. Najpierw kazali wysiąść z niego pasażerom, a później ustawili pojazd w poprzek drogi, którą przybywały policyjne posiłki. W Trappes i Nicei młodzi ludzie zaatakowali komisariaty policji.

Powodem zamieszek było zabicie przez policjantów 17-letniego recydywisty z rodziny arabskich imigrantów, który dwa dni temu w czasie kontroli drogowej próbował uciec. Ruszył nagle samochodem, o którego karoserię opierał się funkcjonariusz. Ten śmiertelnie go postrzelił.

Po tych zajściach Emmanuel Macron znalazł się na celowniku części francuskich mediów. Według nich szef państwa "zakwestionował niezawisłość francuskiego wymiaru sprawiedliwości" i "dolał oliwy do ognia". Komentując śmiertelne postrzelenie 17-latka prezydent Francji oświadczył bowiem, że "nic nie może usprawiedliwić" strzału oddanego przez funkcjonariusza.

Wypowiedź ta wywołała falę oburzenia policyjnych związkowców i wielu komentatorów, którzy podkreślają, że tylko niezawisły sąd może orzec, czy policjant złamał prawo czy nie. Ich zdaniem presja ze strony prezydenta może zakłócić prawidłowe funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości.

Obserwatorzy tłumaczą, że obwiniając policjanta Emmanuel Macron chciał położyć kres zamieszkom na imigranckich przedmieściach francuskich miast. Stało się jednak wręcz odwrotnie, bo wszystko wskazuje na to, że jego słowa zachęciły młodzieżowe bandy do ostrzejszych starć z policją.

Opracowanie: