Badania pokazują, że w fazie płodnej cyklu kobietom bardziej podobają się mężczyźni umięśnieni o silnie męskich twarzach, mężczyźni, którzy chcą imponować inteligencją, czy poczuciem humoru, powinni szukać swojej szansy kiedy indziej - przyznaje w rozmowie z RMF FM biolog ewolucyjny, dr Urszula Marcinkowska z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jak podkreśla, mimo postępów cywilizacji, w naturze damsko-męskich relacji ewolucja wciąż ma najwięcej do powiedzenia.

Grzegorz Jasiński: Mamy początek maja - to jest czas w roku, w którym ludzie się zakochują. Żeby się zakochać, to trzeba się sobie spodobać. Pani w swojej pracy naukowej pokazuje, że to spodobanie się, to jest skomplikowany proces o bardzo szerokich uwarunkowaniach. Jak bardzo skomplikowany?

Urszula Marcinkowska: Przeogromnie. Tyle, że można cały doktorat zrobić i jeszcze nawet później prace pisać.

Czy to jest biologia, czy to jest poczucie piękna, czy to jest chemia? Co to jest ta iskra, która sprawia, że nagle patrzymy na kogoś i mówimy: „o, to jest ktoś, z kim chciałbym spędzić więcej czasu, czasem całe życie"?

Biologia ewolucyjna człowieka zajmuje się - kolokwialnie mówiąc - tym, ile w nas jeszcze zostało ze zwierzęcia, a jakie znaczenie ma kultura, nasza rodzina, kraj w którym się wychowaliśmy, nasze wcześniejsze doświadczenia. Ja zajmuję się takim wycinkiem, który próbuje ustalić, skąd się tak naprawdę wzięliśmy, które z naszych zachowań są uwarunkowane biologicznie, ewolucyjnie, czyli są adaptacjami.

I służą tak naprawdę przedłużeniu gatunku.

Tak.

I to jeszcze gatunku w jak najlepszej genetycznej postaci.

Tak. Mniej więcej na tym polega dobór płciowy i też selekcja naturalna, trafił pan w sedno.

To nie brzmi bardzo romantycznie, ale umówmy się, nie przejawia się to w jakiś szczególnie przykry sposób. Ta biologia działa na nas trochę podświadomie. Nie zawsze zdajemy sprawę, że akurat takie czy inne czynniki mają znaczenie. 

Jak najbardziej. Bardzo ważną rzeczą w biologii ewolucyjnej człowieka jest to, że skupiamy się na tym, co się dzieje podświadomie. Czasami dziedzina ta nazywana jest psychologią ewolucyjną. Jednak ja wolę używać sformułowania biologia ewolucyjna, ze względu na to, że nas interesuje człowiek jako Homo sapiens, nie człowiek jako jednostka. Nie interesuje mnie to, co konkretnie ukształtowało preferencje jednej osoby, a bardziej to, czy np. osoby z Krakowa, z Polski zachowują się w sposób, który jest inny od osób, które wychowały się w Bangladeszu czy w Nigerii.

Bardzo interesującą pracę naukową, głośną na świecie, napisała pani w Finlandii?

Moje badania, które były chyba najgłośniejsze podczas mojego doktoratu, mówiły o tym, jak zmieniają się preferencje mężczyzn w zależności od tego, z jakiego kraju ten mężczyzna pochodzi, w jakim kraju mieszka. W badaniach wzięło udział prawie 3 tysiące mężczyzn z prawie 30 krajów. Odpowiadali na dość proste pytanie, która z zaprezentowanych twarzy podoba im się bardziej, jest bardziej atrakcyjna. Wyniki tych badań pokazały nam, że w krajach, gdzie zdrowie narodowe jest gorsze, gdzie w środowisku jest więcej patogenów, częściej umierają noworodki, jest krótsza średnia życia, mężczyźni nie mają aż tak mocnej preferencji w stosunku do kobiecych twarzy, jak mężczyźni w krajach typu np. Skandynawia, gdzie mamy bardzo długie życie, bardzo dobrą służbę zdrowia.

To znaczy, że jeżeli np. mamy do czynienia z mężczyzną z kraju, w którym warunki życia są trudniejsze, to on mniej zwraca uwagę u ewentualnej partnerki na to, co nazywamy umownie kobiecością rysów twarzy. Natomiast w przypadku mężczyzn z tych krajów dobrobytu, to jest istotny czynnik. Na ile istotny? Jak duże różnice pani tu dostrzega?

Różnice były dosyć duże. Jeśli mielibyśmy skalę od 0 do 1, gdzie 0 to byłby wybór bardzo męskiej twarzy, a 1 to byłby wybór twarzy bardzo kobiecej, to w krajach, gdzie zdrowie narodowe było bardzo złe, ta średnia była około 0.55, 0.60, a w krajach o dobrym zdrowiu narodowym, ta średnia wynosiła koło 0.8. Czyli jest to duża różnica.

Jak w pani badaniach określało się tę kobiecość rysów twarzy? Na jakiej podstawie je określano, bo tam - jak rozumiem - były modyfikowane zdjęcia.

Tak. Ja pracuje z programem do obróbki zdjęć, dokładnie do modyfikacji zdjęć twarzy, który nazywa się PsychoMorph. Z jego pomocą możemy tworzyć tzw. morfy, czyli twarze kompozytowe. Bierzemy zdjęcie twarzy osoby rzeczywistej, nakładamy na nią siatkę, która ma ponad 200 punktów. Ta siatka wyznacza nam dokładnie rysy tej twarzy i później - mając wiele takich twarzy - możemy albo łączyć je, czyli uśredniać, albo dodawać, czyli tak jakby sprawiać, żeby jedna twarz była bardziej podobna do drugiej. W przypadku tego mojego badania zdjęcia twarzy kobiet były modyfikowane w taki sposób, by były bardziej podobne do średniej kobiety albo bardziej podobne do średniego mężczyzny. Twarze, które są typowo kobiece, są to twarze, które mają np. duże okrągłe oczy, które nie mają mocno zarysowanej żuchwy i które mają np. wydatne usta.

To jest praca, która ukazała się już w ubiegłym roku i wywołała entuzjazm. Nad czym pani pracuje teraz?

W tej chwili rozpoczęłam staż podoktorski i będę pracowała nadal nad doborem płciowym u człowieka, nadal będę badać preferencje w stosunku do różnych cech twarzy aczkolwiek tym razem będę zajmować się podłożem hormonalnym. Czyli będę szukała zależności pomiędzy poziomem hormonów płciowych, a preferencjami kobiet , ich zachowaniem, ich wyglądem i generalnie ich percepcją otaczającego ich świata.

Jaka jest hipoteza badawcza? Co pani zakłada?

Nie wiem, ile mogę zdradzić. (śmiech)

To tak bez szkody dla badań.

Hipoteza badawcza najogólniejsza jest taka, że kobiety i ich zachowanie, ich preferencje, nawet tembr głosu i sposób chodzenia zmieniają się w zależności od poziomu estradiolu i progesteronu. W związku z tym, jeśli mówimy o cyklu menstruacyjnym, dochodzi do dość dużych wahań poziomu hormonów. Wszystko po to, by możliwe było zapłodnienie. W związku z tym powstało wiele artykułów, w tej chwili ta liczba sięga prawie 90, które mówią o tym, jak kobieta w trakcie cyklu menstruacyjnego zmienia swój chód, swój tembr głosu, swoje preferencje, właśnie w związku z wahaniami tychże hormonów.

Czy w ten sposób sugeruje pani, że niektórzy mężczyźni mieliby większe szanse gdyby spotkali daną kobietę w innej fazie cyklu, a w innej mogą mieć mniejsze szanse? Czy to pojęcie, żeby „trafić w czas” na ten pierwszy moment poznania się może być aż tak wyrafinowane?

Może tak być. Jeśli mężczyzna trafi na ten konkretny moment, kiedy kobieta jest płodna, faktycznie może się coś zmienić. Może się zmienić odbiór tego mężczyzny przez kobietę. Wyniki w tej chwili nie są do końca jednoznaczne, aczkolwiek duża cześć badań pokazuje, że kobiety, które są w fazie płodnej cyklu – tym bardzo krótkim okresie w ciągu jednego miesiąca, czy około miesiąca - preferują mężczyzn którzy są bardziej męscy, którzy np. mają twarz, którą można opisać np. jako twarz dominującą, twarz lidera. Są to też preferencje w kierunku mężczyzn, którzy pokazują jakiś poziom fizyczności czy zdolności sportowych. Były badania, które wskazują, że kobiety preferują wtedy sylwetki bardziej umięśnione. Generalnie w okresie płodnym są nakierowane na tę fizyczną atrakcyjność mężczyzny.

Czyli jak ktoś jest - nazwijmy to - ciaptakiem, okularnikiem i raczej stara się kobietom imponować inteligencją, to powinien raczej starać się trafić na ten inny moment cyklu i wtedy ewentualnie może mieć większe szanse?

Fazę niepłodną? Tak, bardzo generalnie upraszczając, tak.

Ale natura sprawiła to tak - i mówimy  o tym otwarcie - że akurat informacje na temat tego, czy kobieta jest w danej chwili płodna, czy nie, nie są dla nas mężczyzn dostępne. To znaczy natura i sposób życia, i cała cywilizacja utajniła te informację przed nami. Czy sądzi pani, że to utrudnia nam takie idealne dobieranie się, czy też po prostu musimy się uciekać do innych sposobów?

Ja myślę, że tak naprawdę idealne dobranie się to jest rzecz bardzo skomplikowana, ponieważ to, czego kobieta - oczywiście mówiąc biologicznie - oczekuje od związku z mężczyzną, to jest co innego niż to, czego oczekuje mężczyzna. Tak naprawdę idealny wybór dla mężczyzny - mówiąc stricte biologicznie - to byłaby partnerka, która będzie bardzo płodna. Bo tylko i wyłącznie to w tej chwili się liczy. Później to kobieta ponosi koszty reprodukcji, które są związane z ciążą i z laktacją. Więc tak naprawdę mówienie o idealnym doborze to tak naprawdę jest wypadkowa tego, co kobietom - brzydko mówiąc - opłaca się z punktu ewolucyjnego, a co opłaca się mężczyznom.

No i umówmy się, że punkt wyjścia nie jest taki sam. To - tak, jak pani mówi i tak jak sobie zdajemy z tego sprawę - przychodzimy do tego momentu spotkania się z trochę różnym nastawieniem. To się jednak potem zmienia, to znaczy np. kiedy pojawia się dziecko, u mężczyzny pojawiają się też pewne zmiany hormonalne, które mają z tego macho atrakcyjnego, umięśnionego, przemienić go w opiekuna, który no nie tylko będzie się rozglądał za ewentualnymi innymi szansami wokół, ale też poświęci swój wysiłek dla obrony gniazda rodzinnego, które już ma.

Tak. I również będzie przynosił zasoby do swojej najbliższej rodziny. Wcześniej było to zazwyczaj jedzenie czy skóry zwierząt, czy kości, teraz zasoby bardziej są nakierowane na pieniądze. Ale rzeczywiście tak to wygląda. Wiele badań pokazało, że u mężczyzn, po tym jak zostaną ojcem, poziom testosteronu spada. Aczkolwiek też tutaj sytuacja nie jest taka prosta, ponieważ ukazały się badania, które pokazały, że jest to też zależne od liczby dzieci i nie jest to zależność prostoliniowa, czyli nie jest tak, że poziom testosteronu spada z każdym dzieckiem. Były też badania, które pokazały, że np. ten spadek testosteronu jest związany z edukacją ojca. Choć wydawałoby się może, że sprawa jest dosyć prosta, im bardziej się w to zagłębiamy, tym bardziej okazuje się, że to jest bardziej skomplikowane, niż byśmy chcieli.

Mówimy o mechanizmach ewolucyjnych, które nie są bardzo popularne w tej chwili, bo tak w tym pojmowaniu naszego człowieczeństwa, naszych związków męsko-damskich, to my chcielibyśmy raczej myśleć o tym, że to wszystko jest takie wzniosłe, takie romantyczne, a pani mówi o tym, że rządzą w tym jednak w dużym stopniu, choć pewnie nie całkiem, takie bardzo prymitywne instynkty, ale ja osobiście mam wrażenie, że nie mamy się czego wstydzić.

Według mnie, jak najbardziej nie mamy się czego wstydzić, ale ja jestem biologiem mniej więcej od 3. roku życia, więc moje postrzeganie świata też jest dosyć zaburzone. Ja myślę, że ważną rzeczą, żeby pamiętać, mówiąc o tym, ile w nas w tej chwili widać w tej ewolucji, jest to, że jeśli rozmawiamy z konkretną osobą i powiemy np. czy zauważyłaś, że ostatnio w trakcie twojej owulacji podobają ci się mężczyźni, którzy są bardziej męscy, prawdopodobnie 98 proc. kobiet odpowie nie. Po pierwsze dlatego, że często nie zwracamy na to uwagi. Po drugie uczucia są dla nas w tej chwili dużo ważniejsze. To, czy ktoś nam się podoba, czy w kimś się zakochujemy, tak naprawdę sprawia na nas dużo większe wrażenie niż to, czy ktoś w danym momencie pociągał nas fizycznie. Ja myślę, że takim złotym środkiem jest tak naprawdę uznanie tego, że nasza ewolucja wygląda w taki sposób, dała nam to, co w tej chwili biologicznie mamy i na to dopiero nałożone są nasze doświadczenia z wcześniejszego życia, nasze wychowanie i nasza kultura.

Ta kultura w jaki sposób jednak się zmienia. Oczywiście żyjemy w innych realiach niż było 100 lat temu, czy w czasach dawniejszych. Także w niektórych krajach te związki między ludźmi nie tworzą się w taki naturalny sposób tylko są bądź aranżowane, bądź nawet czasem wymuszane. Popatrzmy na zachodnie społeczeństwo, które w tej chwili wchodzi w taki okres fascynacji najrozmaitszymi możliwościami. Jak na to patrzy biolog ewolucyjny? Mam wrażenie - ale nie chce pani tego spojrzenia narzucać - że ewolucja będąc kiedyś teorią w pełnym tego słowa znaczeniu postępową i rewolucyjną, teraz trochę staje jakby na przeszkodzie tej rewolucji obyczajowej, która się w nas dokonuje. Jakby sugeruje, że to wszystko między nami jest jednak ograniczone do hormonalnej gry mężczyzna - kobieta, że być może mamy na nią mniejszy wpływ niż byśmy chcieli mieć.

Nie wiem, czy mamy mniejszy wpływ niż byśmy chcieli mieć, ale to, że rozwój technologii postępuje dużo szybciej niż nasza adaptacja do tej technologii, ja myślę że widać na wielu, wielu frontach. Dobrym przykładem w tej chwili jest Facebook, gdzie ludzie tworzą relację, które tak naprawdę odzwierciedlają, czy powinny odzwierciedlać relacje, które zawiązywałyby się normalnie w grupie. Aczkolwiek ze względu na to, że wszystko dzieje się to w sposób bezosobowy i bardzo anonimowy, tak naprawdę bardzo często ma to też negatywne skutki. Jest teoria, która mówi, że w naszym życiu mamy konkretną liczbę osób, z którymi możemy być blisko i używając właśnie Facebooka naukowcy policzyli, że ta liczba wynosi taką konkretną liczbę osób i osoby, które mamy ponad to tak naprawdę są sztucznymi przyjaciółmi na Facebooku, ale w życiu realnym były to sztuczne znajomości, które tak naprawdę w społeczności, która nie miałaby możliwości takich jak my mamy teraz, nie miałyby racji bytu.

Przez kontakt na portalach społecznościowych w zasadzie rezygnujemy z pewnego rodzaju bodźców, ale być może dzięki temu mamy dostęp do innego typu bodźców, tzn. poczucia humoru, inteligencji, zwięzłości wypowiedzi, trafności tej wypowiedzi, że być może ktoś jest nas w stanie w nieco inny sposób uwieść, albo po prostu zainteresować.

Tak, myślę że jak najbardziej portale społecznościowe dają też szansę na wymianę informacji, jak najbardziej. I też w połączeniu z migracją indywidualną, która teraz się odbywa, czyli tym, jak tanie są samoloty i jak często ludzie wyjeżdżają czy do pracy, czy właśnie za miłością, to że kombinacja postępu techniki umożliwia nam większy rozwój indywidualny. Ja myślę, że mój przykład jest dosyć dobry tutaj, ponieważ kończyłam doktorat za granicą, równolegle pracując w Polsce i do tego jeszcze dojeżdżając za miłością do innego kraju. Jeśli pomyślimy o tym, ile w nas jest z czasów, kiedy chodziliśmy po sawannie w grupach i polowaliśmy na zwierzęta, to tak naprawdę świat, który nas otacza, ilość bodźców, którą my codziennie w tej chwili mamy, jest zupełnie nieadekwatna do tego, z czym nasz mózg jest w stanie sobie poradzić.

Człowiek jest taką istotą oportunistyczną, czasem jakaś szansa, jakiś przypadek może zdecydować o naszych losach. Takie przypadkowe spotkanie na ulicy choćby w filmach romantycznych rozwija się potem w całą znajomość, ten wątek staje się nagle niezwykle istotny. Natomiast jeżeli mówimy o świecie wirtualnym, to on w jakiś sposób umożliwia nam pewne pogrupowanie tych potencjalnych możliwości, znajomości, bo my jesteśmy w stanie kogoś zgooglować, jesteśmy w stanie sprawdzić, kim jest, zobaczyć, przepytać znajomych, to wszystko jest mechanizm, który mamy od niedawna, ma może 10 lat.

Ogromnie niedawny. W skali ewolucji Homo sapiens to jest nic.

To jest mgnienie oka albo nawet krótkie mgnienie oka. Czy można się spodziewać, że w związku z tym, co się pojawiło, biolodzy ewolucyjni dostrzegą w nas jakieś zmiany? Czy państwo musicie machnąć ręką i uznać: "nie, za naszego życia, to jest niemożliwe, nawet po 50 latach tej ewolucji i rewolucji cyfrowej nie dostrzeżemy w naszych parametrach fizjologicznych żadnych zmian związanych z tą właśnie rewolucją". Jak pani sądzi?

Ja bym powiedziała, że raczej nie za mojego życia. Ze względu na to, że rewolucja człowieka jest procesem bardzo wolnym, a ewolucja, która dzieje się w internecie jest procesem ogromnie szybkim. Ja myślę, że nasze dostosowanie do tego, co dzieje się w internecie jest tak naprawdę bardzo, bardzo powolne, więc nie wykluczam, że wpłynie to jakoś na naszą percepcję, czy wpłynie to na nasze relacje społeczne w grupie, aczkolwiek do momentu, kiedy wystarczająca liczba osób będzie mogła je zbadać, żebyśmy mogli sformułować hipotezy, które rzeczywiście będą ogarniały całą społeczność, to ja myślę, że upłynie jeszcze wiele, wiele lat.

Jak pani obserwuje, no choćby na własnym przykładzie, tę otwartość na świat, tę możliwość pracy w innym miejscu, lokowania swoich uczuć i emocji w innym miejscu, tej pewnej otwartości na - powiedziałbym - niewidomą, bo jak jesteśmy przyzwyczajeni do mieszkania w jednym mieście, do jednego środowiska, to jakby mniej rzeczy może nas zaskoczyć. Czy to promuje osoby o pewnym typie charakteru? Czy można się spodziewać, że tutaj będziemy mieli do czynienia z pewnym rozejściem się tych, którzy są bardziej zamknięci i mimo możliwości internetowych chcą pozostać zamknięci i tych, którzy są właśnie bardziej skłonni do myślenia o tym, że "sky is the limit", że my możemy właśnie znaleźć się na drugim końcu świata i się spotkać?

Ja myślę, że to jest całkiem możliwe. Narzędzia internetowe, czy nazwijmy to generalnie rozwój technologii sprawia, że osoby, które są zainteresowane tę akurat działką, na pewno mogą rozwijać się w sposób szybszy niż osoby, które nie mają do niej dostępu. Myślę, że jest taka możliwość, ale nie wiem, jak byśmy to mogli zmierzyć. Choćby to, czy osoby, które spędzają więcej czasu w internecie częściej migrują. Trudno jest powiedzieć...

Czy człowiek, który może być introwertykiem w życiu codziennym, a nagle w sieci, kiedy czuje mniejsze obawy i tam pewne elementy świata inaczej mu się układają, może być z kolei skłonny do większej otwartości?

Oczywiście. Oczywiście, ja myślę, że to jest ogromna szansa dla osób, które np. są bardzo nieśmiałe. Nawiązywanie kontaktów przez internet jest cudowną metodą, ponieważ wtedy nie ma tej konfrontacji personalnej, która jest de facto dosyć stresującym doświadczeniem. Nie myśli się o tym, co ta druga osoba myśli, co ja myślę, co ja zrobię, jak mam usiąść, jak mam się zachować, czy dobrze wyglądam. Więc tak naprawdę dla osób, które są bardzo introwertyczne internet może być dobrym narzędziem.

To jest trochę tak, że jak spotykamy drugiego człowieka i on się podoba lub nam się nie podoba, to mamy większą ochotę na to, żeby dłużej porozmawiać lub mniejszą. I oczywiście ta rozmowa może prowadzić do pewnej przyjaźni, czasem fascynacji. Internet czasem pomaga to obejść, bo poznajemy kogoś, on pokazuje nam jakieś zdjęcie, na którym może akurat fenomenalnie wygląda. I to jest faktycznie jego zdjęcie, ale może nie najbardziej typowe. I mówimy OK, wygląda tak, że na pierwszy rzut oka pasuje, potem się zaczyna miedzy nami jakaś komunikacja, pojawia się jakaś nić porozumienia. I potem może się okazać, że takie czysto ewolucyjne spojrzenie staje się mniej ważne. Jak się wreszcie spotkamy, sądzi pani, że to jest możliwe?

Tak, sądzę że jest to możliwe, ale nadal tutaj rozmawiamy o jednej osobie. Nie rozmawiamy o ogóle, o grupie społecznej. Więc jeśli rozmawiamy o jednej osobie, to prawie wszystko jest możliwe. Ja raczej poszłabym w tę stronę, że jeśli chcemy analizować w jaki sposób ewolucja dalej na nas działa albo ile w tych kontaktach międzyludzkich mamy z ewolucji, to żeby raczej rozmawiać o ogólnych tendencjach. Czyli np. czy osoby, które dużo rozmawiały przez internet później, jeśli widzą się w rzeczywistości na spotkaniu, to czy dla nich atrakcyjność jest np. mniej ważna niż osoby, które nie korzystały wcześniej z narzędzi internetowych. W taki sposób można by było spróbować to porównać.

A jak pani sądzi, jaka byłaby hipoteza badawcza?

Moja personalna hipoteza badawcza w tej chwili niepoparta badaniami byłaby taka, że jeśli kogoś lepiej poznajemy, to znajdujemy sobie punkty zaczepienia, które mogą być dla nas atrakcyjne. Czy poczucie humoru jest np. bardzo dobrym na to dowodem, że tak naprawdę ta atrakcyjność może zejść na drugi plan. Powracając tutaj do tematu różnic między kobietami a mężczyznami, to jeśli zapytalibyśmy przeciętną kobietę i przeciętnego mężczyznę, żeby ustalili w jakiejś skali hierarchicznej, jak ważne jest poczucie humoru, atrakcyjność, zarobki, stabilność w związku, stałość w związku - to tak naprawdę mężczyźni i kobiety w inny sposób te rzeczy układają. Dla mężczyzn średnio, ogólnie rzecz biorąc, ważniejszy jest wygląd fizyczny niż dla kobiet.

To jest chyba słuszna hipoteza, faktycznie.

Ale dalej trzeba uważać, jak się o tym mówi, bo oczywiście nie każdy mężczyzna i nie każda kobieta, aczkolwiek średnio rzecz biorąc, tak.

Proszę mi powiedzieć, jeszcze o czymś takim jak imprinting. Bo mówi pani też o tym, że my wchodzimy w dorosłość z pewnym obrazem rzeczywistości. Ten obraz rzeczywistości  jest jednak bardzo silnie związany z naszym dzieciństwem i my wychodzimy na ten świat, na możliwości poznania ludzi z bardzo silnie "wdrukowanymi" w naszej głowie wzorcami. Tymi wzorcami są zwykle rodzice, a dokładnie rodzic przeciwnej płci.

Imprinting jest bardzo ciekawym zagadnieniem. Jest bardzo dużo badań, które opierały się na ptakach. Podrzucano jajka jednego gatunku do drugiego gatunku i młode, które się wykluwały wpajały sobie ten gatunek, który je wychowywał i później szukały partnera gatunku nie swojego biologicznego tylko swojego rodzica. I na początku, kiedy zostało to odkryte, nikt tak naprawdę nie rozumie, jak to może być, dlaczego tak się dzieje, ponieważ dla nas tak naprawdę zainteresowanie innym gatunkiem nie ma żadnego sensu z punktu widzenia ewolucyjnego, ponieważ nie może z tego być płodnego potomstwa. W momencie, kiedy zaczęto próbować przekładać te badania z ptaków na ludzi i rozpoczęły się badania, gdzie pytano się osób o atrakcyjność twarzy, które są podobne do rodzica albo porównywano partnera i rodzica płci przeciwnej, okazało się, że sytuacja - jak zawsze z ludzi - jest troszkę bardziej skomplikowana, aczkolwiek nadal szczególnie u mężczyzn widać to, że partnerki są podobne do matki. Myślę, że często nie zdajemy sobie z tego sprawy, co więcej nie bardzo chcemy słuchać, jak ktoś nam mówi, że podoba nam się osoba podobna do rodzica. Z punktu widzenia biologicznego powinniśmy być wyposażeni w narzędzia, które pozwalają nam rozpoznać kogoś, kto jest z nami spokrewniony. Ze względu na to, że potomstwo z pary, która jest ze sobą blisko spokrewniona będzie obarczane prawdopodobnie wieloma problemami natury genetycznej, nam tak naprawdę nie powinien się podobać ktoś, kto jest bardzo z nami genetycznie blisko. Mówiąc o imprintingu płciowym, widzimy tak naprawdę wypadkową z jednej strony wpojenia, czyli tego, że patrzyliśmy na naszego rodzica przez pierwsze 10 lat naszego życia, kiedy tak naprawdę formowała się nasza percepcja twarzy, a z drugiej strony mamy przeciwną siłę, która nam mówi "uwaga!", bo jeśli ta osoba jest podobna do ciebie z twarzy, to jest duże prawdopodobieństwo, że jesteście spokrewnieni genetycznie. I też w badaniach częściej widać, że ten imprinting jest słabszy u kobiet, ponieważ minimalny koszt reprodukcji u kobiety jest dużo wyższy niż minimalny koszt reprodukcji u mężczyzny, ze względu na to, że to kobieta później będzie w ciąży. I to kobieta później prawdopodobnie będzie karmiła piersią. Więc kobiety powinny być bardziej uważne na to, czy ktoś jest z nimi spokrewniony genetycznie. Oczywiście nie jest to proces świadomy. My nie myślimy sobie, że ta osoba prawdopodobnie dzieli ze mną 15 proc. genów. Aczkolwiek podobieństwo twarzy jest dosyć dobrym wyznacznikiem spokrewnienia genetycznego.

Na koniec naszej rozmowy, chciałbym zapytać o pani rady jako biologa ewolucyjnego. Czy nauka sugeruje nam raczej, że powinniśmy szukać takich podświadomych bodźców, na swój sposób poddać się intuicji w tym poszukiwaniu partnera, czy to że np. internet dostarcza nam możliwości takiej bardzo cyfrowej analizy danych, też jest warte wykorzystania?

Ja myślę, że nauka w preferencji płciowych i doboru płciowego tak naprawdę nie sugeruje nam nic. Daje nam tylko informacje na temat tego, w jaki sposób prawdopodobnie wyewoluowaliśmy. Może nam dostarczyć informacji, które pomogą nam lepiej zrozumieć, kim jesteśmy, z kim chcemy być, pomogą nam np. rozwiązywać jakieś problemy, które mamy, ale niekoniecznie jest to rzecz, która mówi nam, że w tę stronę trzeba iść koniecznie, żeby wszystko było dobrze.

Tylko czy mamy pewność, czy ewolucja oduczyła nas okłamywania samych siebie?

Oczywiście, że nie. Ja myślę, że my bardzo lubimy się okłamywać i bardzo dobrze nam to też wychodzi. (śmiech)

(mpw)