Tylko niecałe 3 minuty trwała pierwsza bycza gonitwa w Pampelunie. Obeszło się bez rannych. Przez tydzień tysiące śmiałków, podochoconych alkoholem, uczestników słynnej fiesty świętego Fermina będzie się gonić z bykami.

Dziś było w miarę spokojnie: żaden z biegnących przed zwierzętami Hiszpanów i przyjezdnych nie został wzięty na rogi; parę osób przewróciło się na wąskich uliczkach Pampeluny i zostało niegroźnie poturbowanych.

Rozpoczęta wczoraj fiesta to nieustanne zabawy, parady, koncerty i tańce, ale to siedem gonitw byków i ludzi, zwanych encierros, jest jej najważniejszą atrakcją. Do pokonania jest 825 m, od zagrody dla byków do areny, na której po południu zwierzęta zginą. Co roku do Pompeluny ściągają dziesiątki tysięcy osób z całego świata w poszukiwaniu mocnych wrażeń.

Tak, trochę się boję. Ale właśnie dlatego tu jesteśmy. Tu się nie przyjeżdża tylko po to, żeby imprezować i pić. Tu trzeba się ścigać z bykami. Kiedy jesteś w Hiszpanii, zachowuj się jak Hiszpanie. Jestem pijany i bardzo się boję, ale i tak to zrobimy. Kiedy się ucieka przed tym stworzeniem, które waży dużo więcej niż ty i ma rogi, to jest naprawdę groźne - mówił jeden z uczestników.

Pampeluńską fiestę, której początki sięgają XVI wieku, spopularyzował w XX-leciu międzywojennym Ernest Hemingway w krótkiej powieści "Słońce też wschodzi". Co roku przybywa na nią mnóstwo gości z Hiszpanii i z zagranicy; tym razem spodziewany jest przyjazd miliona turystów. Od roku 1924, kiedy rozpoczęto prowadzenie statystyk "sanfermines", w encierros zginęło 13 osób. Ostatnią śmiertelną ofiarą był 22-letni Amerykanin, który stracił życie 8 lat temu.

13:30