Film "Orzeł. Ostatni patrol" opowiada o załodze i o legendarnym polskim okręcie podwodnym, który w czasie II wojny światowej wsławił się bohaterskimi czynami w starciach z niemiecką flotą. To historia ostatniego patrolu jednostki. Losy załogi do dziś są nieznane. Scenariusz oparto zarówno na znanych już faktach, jak i na zupełnie nowych hipotezach o zaginięciu okrętu. Za reżyserię odpowiada Jacek Bławut, a w obsadzie są m.in Tomasz Ziętek, Antoni Pawlicki, Tomasz Schuchardt i Mateusz Kościukiewicz.

Chciałbym, żeby widz, który pójdzie na naszego "Orła" oddychał prawdą. I to nam się chyba udało, bo oddech jest tu bohaterem. I ta klaustrofobia, ta pętla, która się coraz bardziej zaciska, przekłada się na odbiór naszego filmu - mówi w RMF FM reżyser. Ciągle sobie wyobrażałem, co oni musieli przeżyć. Jak sobie musieli poradzić z tym wszystkim. Ja wchodząc, pisząc scenariusz, stałem się częścią załogi - dodaje w rozmowie z RMF FM Jacek Bławut.

Dowódcę okrętu Jana Grudzińskiego gra Tomasz Ziętek. Jak opowiada w RMF FM, "byłem ciekaw pierwszego spotkania, bo wiedziałem, że będzie tam Tomek Schuchardt". Założyłem z góry, że to on wcieli się w roli kapitana (...) początkowo nie widziałem siebie w tej roli. Po spotkaniu z Jackiem poczułem, że (...) chcę z tym człowiekiem pracować, że on żyje tym projektem. Tę miłość i fascynację do tej historii przekazał nam po zaledwie jednej wspólnie wypitej kawie. Byłem ciekaw, co będzie dalej. Po tym widziałem, że chcę uczestniczyć w tej fantastycznej przygodzie - opowiada aktor.

Dźwięk na pewno jest jednym z głównych bohaterów w naszym filmie. Komunikacja pomiędzy załogą odbywa się na dystansie ponad 80 metrów. I to wszystko biegnie rurami, głośnikami i jest przetwarzane w jakiś sposób. Okręt jest tworem, który słyszy. Tak samo może też podglądać nas w pewnych sytuacjach, w których my siebie nie widzimy, a "Orzeł" (a jeśli nie on to widz) może dużo więcej zobaczyć przez odpowiednie podglądanie napięć, emocji. Może zobaczyć coś, czego normalnie nie widać - mówi w RMF FM Jacek Bławut.

Dodaje, że to jest też film o strachu, lęku, którego nie można pokazać. Ale można podejrzeć. Ciasna przestrzeń, która z pozoru stanowiła utrudnienie, tak naprawdę okazała się być niezwykle pomocna dla grających w filmie aktorów. Musieli również przyzwyczaić się do bardzo wielu kamer.

Ta mnogość kamer trochę wytrącała nam stołek spod nóg. Funkcjonowaliśmy w zupełnie nowych warunkach, nie wiedząc, z której strony jesteśmy przez tę kamerę podglądani i co się znajduje w kadrze. Przez taką liczbę kamer w jednym ujęciu nie było nawet możliwości dowiedzieć się, gdzie jest granica kadru. Wszystko było pokazywane naraz. Było to dla nas zupełnie nowe i ciekawe doświadczenie - opowiada w RMF FM Tomasz Ziętek. Portretujemy pokolenie, które przestało istnieć, a któremu przypisuje się klasę i inteligencję - dodaje aktor. A reżyser podkreśla: "Myślę, że ten film niesie uniwersalizm". Uniwersalizm sensu, wojny. Tacy piękni ludzie oddali życie, niektórym to życie na dobre się jeszcze nie zaczęło. Nie zdążyli się zakochać, bo jakiś wariat, psychopata postanowił mordować innych. Czy to, zwłaszcza dziś, nie robi się bardzo aktualne? - pyta Jacek Bławut.

 

Opracowanie: