W scenariuszach najbardziej interesuje mnie, kiedy nic nie jest oczywiste i kiedy człowiek składa się z zalet i przymiotów, ale ma też słabości, robi głupstwa, za które potem pokutuje, te drobne rzeczy urastają potem do życiowych tragedii - opowiada Marcin Dorociński w rozmowie z Katarzyną Sobiechowską-Szuchtą. "Obława" z Marcinem Dorocińskim w roli głównej startuje Konkursie Głównym 37. Gdynia Film Festival.

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: Dawno, dawno temu, gdy powstawały klasyczne westerny bohaterowie dobrzy nosili białe, rękawiczki, a ci źli - czarne. W "Obławie" cała czwórka głównych bohaterów dość często zmienia te rękawiczki. Postaci są bardzo niejednoznaczne. Czy to bogactwo psychologiczne bohaterów to była rzecz, która najbardziej Cię ujęła w tym scenariuszu?

Marcin Dorociński: Myślę, że tak. Ja tak lubię najbardziej. Jak czytam historię i podoba mi się cała opowieść, jakbym czytał książkę. Spodobało mi się i to, że te postaci są niejednoznaczne, i to, że dokonują takich, a nie innych wyborów. Nie wiem, czy my żyjący współcześnie chcielibyśmy zamienić się z tamtymi bohaterami. I żyć w tamtych czasach.

Bardzo ciekawa jest w tym filmie narracja, sposób prowadzenia tej opowieści. Dużo retrospekcji, a dzięki tym "cofkom" widz jest bez przerwy zaskakiwany i często zmienia zdanie na temat bohaterów.

Podoba mi się, że to jest często przerywane i nieoczywiste. To tak jak w życiu. Często oceniamy ludzi zbyt szybko, zbyt pochopnie.

Miałeś już okazję zagrać żołnierza AK. Rok temu, tu w Gdyni pokazywana była "Róża" Wojciecha Smarzowskiego. Teraz też grasz partyzanta. Widzisz jakieś podobieństwa między tymi bohaterami?

Myślę, że to są zupełnie inni ludzie i inny typ charakteru. Jedyna rzecz wspólna, albo jedna z niewielu, to taka nadludzka siła i hardość charakterów, którą mają przedwojenni ludzie. Żadna niepogoda, niedola, niepowodzenie nie były w stanie załamać czy sfrustrować człowieka. Chęć przeżycia, jakaś taka zwierzęca siła życia za wszelką cenę była niezwykła.

Lubisz swojego bohatera?

To była przyjemność grać go. A czy go lubię jako człowieka? Lubię, bo nie jest bez wad. To mnie właśnie w scenariuszach interesuje najbardziej, kiedy nic nie jest oczywiste i kiedy człowiek składa się z zalet i przymiotów, ale ma też słabości, robi głupstwa, za które potem pokutuje, te drobne rzeczy urastają potem do życiowych tragedii. Taka złożoność jest w ludziach fascynująca.

Mocną stroną "Obławy" jest aktorstwo. I ty, i Maciej Stuhr, i Sonia Bohosiewicz, i Weronika Rosati, wszyscy zbudowaliście wyraźne, wiarygodne psychologiczne postaci. Jak wam się pracowało na planie?

To była niezwykła przygoda i niezwykłe doznanie, kiedy się spotyka myślących aktorów. Którzy przygotowują się do roli, z którymi można podyskutować. I w przypadku Maćka, Soni i Weroniki tak właśnie jest. Z każdym z nich wcześniej spotkałem się w pracy przy filmie, to są po prostu świetni aktorzy i fajni ludzie . Lubią to, co robią, i chce im się. To są też silne osobowości, nieco się ścieraliśmy na planie "Obławy", dosyć hardo było, ale też trochę o to w tym filmie chodziło.