W Irvine, jednym z miast hrabstwa Orange w Kalifornii, rozegrał się prawdziwy dramat. Jeden z domów został opanowany przez tysiące szczurów, a problem szybko rozprzestrzenił się na całą okolicę. Władze miasta musiały interweniować, ogłaszając budynek publicznym zagrożeniem i podejmując zdecydowane kroki w celu opanowania sytuacji.
- Więcej informacji z Polski i ze świata znajdziesz na stronie głównej RMF24.pl
Wszystko zaczęło się od niepokojących doniesień sąsiadów, którzy zauważyli, że z jednego z domów w ich okolicy zaczęły wychodzić szczury. Gryzonie nie tylko opanowały posesję, ale zaczęły także przedostawać się na sąsiednie działki, powodując szkody i wzbudzając niepokój wśród mieszkańców. Jak relacjonują sąsiedzi, szczury przegryzały się przez samochody, niszczyły ogrody i dostawały się do domów.
Zmagamy się z tym problemem od miesięcy. Szczury wychodzą z tamtego domu i rozprzestrzeniają się po całej okolicy. Sąsiedzi są zrozpaczeni, bo gryzonie zaczęły pojawiać się także w ich domach - mówi Amanda Peng, mieszkanka dzielnicy.
Do akcji wkroczył David Shuelke, doświadczony deratyzator i ekspert od szczurów. Po wejściu do budynku nie krył szoku. Nie ma możliwości, by człowiek mógł żyć w takich warunkach. Szacuję, że w tym domu może być nawet tysiąc szczurów - komentuje Shuelke.
Specjalista uwiecznił na nagraniach przerażające sceny: podłogi pokryte grubą warstwą odchodów, szczury biegające po zasłonach i meblach, a nawet podchodzące do ludzi bez strachu. Według Shuelkego, gryzonie były już tak oswojone z obecnością ludzi, że nie wykazywały żadnych oznak płochliwości.


