Siedmioletni chłopiec Wei Wei, który zapadł w śpiączkę po tym, jak był wielokrotnie rzucany na matę przez trenera judo, po 70 dniach w śpiączce zmarł w szpitalu w Taichungu na wschodzie kraju - przekazała tajwańska Centralna Agencja Informacyjna.

W maju w internecie opublikowano nagranie, na którym widać, jak trener wielokrotnie podnosi, każe walczyć i rzuca na matę siedmioletniego ucznia, który nie jest już w stanie utrzymać się na nogach. Chłopiec miał być rzucony na ziemię aż 27 razy.

Lokalne media informowały, że chłopiec ostatecznie stracił przytomność i został zabrany do szpitala, w którym lekarze stwierdzili ciężki krwotok domózgowy. Według CNA wczoraj, po 70 dniach spędzonych przez chłopca w śpiączce, rodzice zdecydowali się na odłączenie go od aparatury podtrzymywania życia. Rodzice chłopca podziękowali za wsparcie okazane przez opinię publiczną i poprosili o uszanowanie ich prywatności w czasie żałoby.

Według ustaleń prokuratury, był to dopiero drugi tydzień zajęć chłopca, który nie posiadał żadnych umiejętności potrzebnych do bezpiecznego upadania. Trener miał zdenerwować się na podopiecznego po tym, jak ten odmówił wykonywania ćwiczeń. W efekcie zaczął wykonywać na nim wielokrotne rzuty, i polecił to samo innym ćwiczącym. Gdy chłopiec poskarżył się na ból głowy, miał zostać rzucony kolejne 10 razy. Nawet, gdy Wei Wei zwymiotował, trener nie przerwał brutalnego "treningu", który toczył się dalej po uprzątnięciu pomieszczenia.

Przez długi czas nie reagował również znajdujący się na sali wujek dziecka, który dopiero po utracie przytomności przez siedmiolatka przerwał ćwiczenia i zadzwonił po pomoc.

Zarzuty dla trenera

Na początku czerwca prokuratura oskarżyła trenera judo o "napaść fizyczną, w wyniku, której doszło do poważnych obrażeń ciała" oraz "wykorzystanie nieletniego do popełnienia przestępstwa". Według lokalnych mediów akt oskarżenia ma zostać zmieniony na "spowodowanie śmiertelnych obrażeń". Na razie mężczyzna znajduje się na wolności po wpłaceniu kaucji.

Według ustaleń śledczych trener, pomimo prowadzenia zajęć od 2015 roku, nie posiadał odpowiednich licencji. Judoka broni się, twierdząc, że to, co stało się z chłopcem, było nieszczęśliwym następstwem zwyczajnej części treningu.