Himalaiści Michał Obrycki i Paweł Dunaj, którzy w sobotę zostali porwani przez lawinę na Nanga Parbat (8126 m), dotarli do wojskowego szpitala w Skardu w Pakistanie. Informację taką przekazał ich kolega Jacek Teler.

Transport rannych Polaków na noszach przez lodowiec i rzekę, a potem samochodem trwał 12 godzin. Z powodu fatalnej pogody nie można było użyć śmigłowca. Chłopcom nosze kojarzą się z... narzędziem tortur - mówi Jacek Teler, który dowodził transportem.

Tomasz Mackiewicz został w bazie, by znieść sprzęt z wyższych obozów. Mackiewicz razem z Niemcem Davidem Goettlerem dotarli w tym roku najwyżej na Nanga Parbat - na prawie 7200 m. Obaj musieli zawrócić z powodu silnego wiatru, mrozu i słabej widoczności.

Lawina porwała Obryckiego i Dunaja, którzy szli z bazy do obozu I (ok. 5000 m n.p.m.). Zsunęli się ponad 500 metrów w dół. Akcja ratunkowa trwała do czwartej nad ranem. Obrycki ma uraz nogi, w tym poszarpany mięsień łydki przez jeden z raków i złamany nos. Dunaj połamaną rękę i żebra.

Na dziesięć spośród 14 ośmiotysięczników jako pierwsi zimą wspięli się Polacy, w tym na jeden z Włochem Simone Moro, który także atakował w tym roku szczyt, ale wycofał się kilkadziesiąt godzin przed zejściem lawiny.
Drugim, obok Nanga Parbat, niezdobytym szczytem jest K2 (8611 m). Nanga Parbat jest jednym z najbardziej wymagających ośmiotysięczników. Pod względem wypadków śmiertelnych (ponad 60) zajmuje niechlubne, drugie miejsce, za K2.

(ug)