Rosyjski system ostrzegania o ataku rakietowym odnotował dzisiaj rano start dwóch "celów balistycznych" na Morzu Śródziemnym. Obiekty wpadły do morza. Według moskiewskich źródeł, mogły zostać wystrzelone z amerykańskiego okrętu. Do przeprowadzenia ćwiczeń obrony antyrakietowej wspólnie z USA przyznał się Izrael.

Informację o odpaleniu rakiet potwierdziło izraelskie ministerstwo obrony. Podkreśliło jednocześnie, że nikt nie zaatakował Syrii, a były to jedynie amerykańsko-izraelskie ćwiczenia. Start obiektów odnotowano o godz. 9:15 czasu lokalnego (godz. 8:15 czasu polskiego). Już minutę później wykrył je rosyjski system radarowy w ośrodku w Armiwarze w Kraju Krasnodarskim.

Dwa obiekty balistyczne miały wystartować ze środkowej części Morza Śródziemnego i zmierzać w kierunku wschodniej części tego akwenu. Ostatecznie wpadły do morza.

Izrael początkowo zdementował tę wiadomość

Informacji o wystrzeleniu rakiet nie potwierdziła początkowo izraelska armia. Rzeczniczka tamtejszych sił zbrojnych podkreśliła, że nic jej nie wiadomo o wystrzeleniu jakichkolwiek obiektów balistycznych. Rosyjska ambasada w Damaszku podała z kolei, że w mieście nie ma oznak ataku rakietowego lub eksplozji. "W mieście nie słychać sygnału o alarmie rakietowym ani wybuchów" - poinformowała agencja ITAR-TASS, powołując się na ambasadę Rosji.

Według źródeł w Moskwie, obiekty mogły zostać wystrzelone z amerykańskiego okrętu. Rzecznik Pentagonu szybko zdementował te informacje. Deputowany Franc Klincewicz utrzymuje jednak, że to element kampanii zastraszania i przygotowanie do uderzenia na Syrię. Parlamentarzysta z partii Putina twierdzi nawet, że USA przygotowują się do operacji lądowej. Takie spekulacje są możliwe, bo rosyjski resort obrony ujawnił bardzo niewiele.

(MRod)