​Władze Iranu wydały nakaz zablokowania dostępu do internetu w kilku regionach kraju. "Jest to podyktowane względami bezpieczeństwa" - podała prorządowa agencja ILNA. "Chodzi o to, by utrudnić koordynację planowanych na czwartek protestów" - pisze natomiast Reuters.

Irańska agencja ILNA, która poinformowała o lokalnym wyłączeniu dostępu do mobilnego internetu, powołała się na informację uzyskaną u wysoko postawionego dygnitarza z ministerstwa łączności i technologii informacyjnych. Urzędnik ten miał zasugerować, że wyłączenia mogą objąć więcej prowincji spośród 31 tzw. ostanów Iranu, jeśli takie będą zalecenia resortu bezpieczeństwa wewnętrznego i służb specjalnych.

Dostęp do mobilnej łączności internetowej zablokowano m.in w ostanie Zandżan w północno-zachodnim Iranie, w niewielkim ostanie Alborz - położonym niedaleko od Teheranu, a także w ostanie Kurdystan na północy kraju i w dawnej stolicy kraju, mieście Sziraz w ostanie Fars. We wszystkich tych prowincjach wcześniejsze akcje protestacyjne przybrały masowy charakter i miały gwałtowny przebieg.

Zakłócenia w dostępie do sieci w niektórych częściach Iranu zostały odnotowane w środę przez NetBlocks.org - agencję monitorującą cyberbezpieczeństwo i zarządzanie internetem w skali globu. Analitycy z NetBlocs.org podali, że pierwsze blokady pojawiły się w środę rano.

Rzecznik ministerstwa łączności i technologii informacyjnych Dżamal Hadian zdementował informację o narzuconych odgórnie ograniczeniach w dostępie do internetu na urządzeniach mobilnych, określając je jako typowy przykład "fake news". Informację o zakłóceniach zakwestionowali też trzej licencjonowani w Irani operatorzy sieci komórkowej.

"Niestety, wydaje się, że blokada rozszerza się" - napisał Reuters, powołując się na informacje uzyskane od osób obecnych na miejscu.

Jednym z powodów ograniczenia dostępu do internetu jest obawa irańskich władz, że rezydujący za granicą organizatorzy zaplanowanych na czwartek antyrządowych akcji protestacyjnych będą starali się sterować niezadowoleniem społecznym za pośrednictwem internetu.

Setki zabitych, tysiące rannych


W czwartek upływa 40 dni od rozpoczęcia masowych protestów w Iranie, które zostały krwawo stłumione przez władze fundamentalistycznej Islamskiej Republiki Iranu. Zginęło w nich co najmniej 300 osób, a do aresztów trafiło 7 tys. zatrzymanych - wynika z szacunków organizacji Amnesty International.

Kwestia ilości zabitych pozostaje sporna. Agencja Reutera uważa, że "szacunki przedstawione przez międzynarodowe grupy obrońców praw człowieka są znacznie zaniżone", a rzeczywista liczba ofiar śmiertelnych ostatnich zamieszek wyniosła 1500.

Protesty w Iranie rozpoczęły się 15 listopada po ogłoszeniu przez rząd podwyżki cen paliw o 50 proc. Gdy demonstracje zamieniły się w zamieszki, władze zablokowały dostęp do internetu, uniemożliwiając mieszkańcom kraju udostępnianie informacji i filmików wideo z protestów, a także ograniczając światu zewnętrznemu ujrzenie skali przemocy.

Decyzja o podwyżce cen benzyny i jej reglamentacji nie wyprowadziła na ulice aż tylu demonstrantów, jak miało to miejsce w 2009 r., kiedy to Irańczycy kontestowali wyniki wyborów prezydenckich, jednak ostatnie demonstracje stały się bardziej gwałtowne niż jakiekolwiek poprzednie protesty.

W ocenie komentatorów pokazuje to powszechne niezadowolenie z sytuacji ekonomicznej kraju, która znacznie pogorszyła się, gdy Stany Zjednoczone wycofały się z porozumienia nuklearnego światowych mocarstw z Teheranem, a prezydent Donald Trump przywrócił dotkliwe sankcje gospodarcze, jakie USA nałożyły niegdyś na Iran.