Brytyjska Izba Gmin poparła liberalizację przepisów aborcyjnych i legalizację małżeństw homoseksualnych w Irlandii Północnej. Zmiana wejdzie jednak w życie wyłącznie w sytuacji, jeśli do 21 października nie uda się powołać nowego rządu w Belfaście.

Dyskusja w brytyjskim parlamencie dotyczyła szeregu rozwiązań pozwalających na dalsze zarządzanie Irlandią Północną, która funkcjonuje bez autonomicznego rządu od stycznia 2017 roku. Stan ten utrzymuje się od czasu rezygnacji ówczesnego wicepremiera Martina McGuinnessa z partii Sinn Fein na skutek konfliktu z szefową Demokratycznej Partii Unionistów (DUP) Arlene Foster.

Konflikt dotyczył domniemanych malwersacji wokół dofinansowania energii ze źródeł odnawialnych, forsowanej przez DUP, ale obie partie dzieli kilka jeszcze bardziej zapalnych kwestii takich jak małżeństwa homoseksualne, prawa kobiet, nauka języka irlandzkiego i stosunek do brexitu.

Pomimo przeprowadzonych w marcu 2017 roku przedterminowych wyborów, a także trwających negocjacji w sprawie stosownego podziału władzy, dotychczas nie udało się powołać nowego rządu.

Rząd w Londynie próbuje obecnie uniknąć kolejnego głosowania, które prawdopodobnie ponownie nie przyniosłoby zakończenia trwającego impasu. Przyjęte rozwiązanie pozwoli przesunąć dotychczasowy termin stworzenia rządu z 25 sierpnia na 21 października.

Na marginesie tej technicznej legislacji wielu posłów zasiadających w Izbie Gmin złożyło jednak swoje poprawki, w tym m.in. dotyczące zmian w przepisach aborcyjnych i ws. małżeństw homoseksualnych, które dotychczas były znacznie ostrzejsze od obowiązujących w reszcie kraju. Oba projekty uzyskały znaczne poparcie deputowanych.

Anglia i Walia zalegalizowały małżeństwa homoseksualne w lipcu 2013 roku, a decyzja weszła w życie w marcu 2014 roku. Szkocja zakończyła swój proces legislacyjny w lutym 2014 roku, a zmiany zaczęły obowiązywać od grudnia tego samego roku.

Sąsiednia Irlandia dopuściła małżeństwa homoseksualne na mocy referendum z maja 2015, a pierwszy taki związek został tam zalegalizowany w listopadzie 2015 roku.

Przegłosowane we wtorek zmiany będą mogły wejść w życie, jeśli do 21 października nie uda się stworzyć w Irlandii Północnej rządu. Odpowiedni ministrowie brytyjskiego rządu będą wówczas zobowiązani do wdrożenia proponowanych przepisów, ale przyszłe Zgromadzenie Irlandii Północnej - jeśli uda się je przywrócić do działania - będzie miało prawo ich zmiany lub nawet uchylenia.

Wicelider konserwatywnej Demokratycznej Partii Unionistów (DUP) Nigel Dodds krytykował decyzję brytyjskiego parlamentu w tej sprawie, oceniając, że jest "fundamentalnym błędem", aby była ona podejmowana w sposób, który wykorzystuje brak funkcjonującej administracji w Irlandii Północnej.

Jednocześnie ostrzegł, że taka konstrukcja prawna może sprawić, że Sinn Fein - które jest zwolennikiem obu zmian - nie będzie zainteresowane porozumieniem w sprawie podziału władzy w Irlandii Północnej przed upływem wyznaczonego terminu - tak, aby zapewnić wejście tych propozycji w życie.

Za ingerencję w proces decentralizacji władzy uznali te propozycje także niektórzy posłowie Szkockiej Partii Narodowej, którzy - choć popierali obie zmiany - częściowo nie wzięli udziału w głosowaniu.

Brytyjscy posłowie przyjęli także we wtorek - różnicą zaledwie jednego głosu - poprawkę zobowiązującą brytyjski rząd do przekazywania parlamentowi informacji na temat postępu negocjacji w Irlandii Północnej co dwa tygodnie.

Takie rozwiązanie ma na celu nie tylko lepsze poinformowanie deputowanych o stanie rozmów między DUP a Sinn Fein, ale także umożliwienie uniknięcia próby tymczasowego zawieszenia parlamentu przez nowego premiera Wielkiej Brytanii w celu przeprowadzenia bezumownego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.

Posłowie kilkukrotnie sygnalizowali we wcześniejszych głosowaniach, że są przeciwko takiemu rozwiązaniu, ale będący faworytem do objęcia schedy po Theresie May były minister spraw zagranicznych Boris Johnson nie wykluczał możliwości podjęcia takiej decyzji w celu wymuszenia opuszczenia Unii w terminie do 31 października.

Opozycyjna Partia Pracy, a także część rywali Johnsona w rządzącej Partii Konserwatywnej, krytykowała go za te plany, oceniając je jako niedemokratyczną próbę uniknięcia kontroli parlamentu.