„Mężczyzna był zmęczony, zdezorientowany, ale nie agresywny” - takim wnioskiem kończy się raport kanadyjskiej służby granicznej w sprawie okoliczności śmierci Roberta Dziekańskiego. Polak zginął w październiku na lotnisku w Vancouver po tym, jak policja użyła wobec niego elektrycznego paralizatora.

Raport wytyka błędy w działaniu policji. Pokazuje bowiem wszystko to, co działo się przed interwencją funkcjonariuszy. Wynika z niego, że Robert Dziekański był spokojny i wykonywał polecenia, które rozumiał. Dokument stwierdza, że potrzebna była raczej pomoc, a nie obezwładnianie.

Raport straży granicznej jest tylko jednym z kilku, które powstają w tej sprawie. Dochodzenia prowadzi bowiem także policja, komisja zajmująca się prawami obywatela, a także polska prokuratura. Niedługo ma rozpocząć się również tak zwane publiczne śledztwo, czyli z pełną jawnością dowodów i zeznań.

Służba graniczna już zapowiedziała, że wprowadza zmiany na lotnisku, aby zapobiec podobnym sytuacjom w przyszłości. Będzie m.in. więcej kamer przemysłowych i patroli w hali przylotów, oraz lista strażników, którzy znają inne języki niż tylko angielski czy francuski.

Dziekański, który 13 października 2007 r. przyleciał do Vancouver z Frankfurtu z zamiarem osiedlenia się na stałe w Kanadzie, ponad 10 godzin oczekiwał na swoją matkę, która nie mogła się z nim skontaktować, gdyż przebywał w tzw. strefie bezpieczeństwa. Nie uzyskał tam, podobnie jak matka, żadnej pomocy ze strony władz. Zmarł w wyniku użycia przez policjantów paralizatora.

Opublikowane nagranie wideo całego incydentu nie potwierdziło twierdzeń policji, że Polak dostał ataku szału. W Kanadzie po śmierci Polaka zanotowano dalsze przypadki zgonów spowodowanych użyciem tasera.