Co najmniej 282 osoby zginęły we wtorkowym wybuchu i pożarze w głębinowej kopalni węgla brunatnego w tureckim mieście Soma. To najnowszy bilans ofiar tej najtragiczniejszej katastrofy górniczej w dziejach Turcji.

Według informacji podanych przez tureckiego ministra energetyki Tanera Yildiza, w momencie eksplozji w kopalni znajdowało się 787 ludzi. Uratowano 363 osoby, wiele z nich ma obrażenia. Nieznany jest wciąż los ponad 140 górników.

W kopalni trwa akcja ratunkowa, ale dwa chodniki są w dalszym ciągu niedostępne dla ratowników. Jak dotąd nie udało się ugasić pożaru, co utrudnia operację.

Turcy wyszli na ulice

Katastrofa wywołała uliczne demonstracje w Somie, Stambule i Ankarze. Gniew protestujących kierował się przeciwko premierowi Recepowi Tayyipowi Erdoganowi i jego rządowi - są oskarżani o lekceważenie kwestii bezpieczeństwa w sprywatyzowanych kopalniach.

Jako naród 77 milionów ludzi doświadczamy bardzo wielkiego bólu - mówił Erdogan na konferencji prasowej po odwiedzeniu miejsca katastrofy. Kiedy pytano go, czy w kopalni stosowano wystarczające środki prewencyjne, wydawał się przyjmować postawę obronną. Wybuchy takie jak ten zdarzają się w tych kopalniach przez cały czas. Nie jest tak, by nie zdarzały się one gdzie indziej na świecie - stwierdził premier, dzierżąc w ręku listę światowych wypadków górniczych od 1862 roku.

Wymierzone w niego i jego rząd demonstracje przebiegały w niektórych miejscach bardzo niespokojnie. W Stambule policja użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych, by rozproszyć  kilkutysięczny tłum. Niektórzy z protestujących mieli na głowach górnicze hełmy z lampami czołowymi, inni powiewali flagami ugrupowań lewicowych. Skandowano: "Rząd ma ustąpić". Do starć sił porządkowych z demonstrantami doszło także w Ankarze i innych miastach.

Erdogan ogłosił trzydniową żałobę narodową i odwołał swą oficjalną wizytę w Albanii. Również prezydent Abdullah Gul zrezygnował z zaplanowanej na dzisiaj podróży do Chin, by móc udać się do Somy.

(edbie)