Komentatorzy potępiają użycie przez policję Hongkongu "nadmiernej siły" wobec uczestników środowego protestu. Były sekretarz służby cywilnej Hongkongu Joseph Wong ocenił, że funkcjonariusze strzelali do demonstrantów "jak do zwierzyny łownej".

Demonstranci domagali się wycofania proponowanej przez rząd nowelizacji prawa ekstradycyjnego, która umożliwiłaby m.in. transfer podejrzanych w sprawach kryminalnych z Hongkongu do Chin kontynentalnych. Przeciwnicy zmian nie ufają wymiarowi sprawiedliwości Chińskiej Republiki Ludowej - uważają, że nowe prawo zagraża ich wolności.

W środę policja usunęła demonstrantów z okolicy budynków rządowych siłą - przy użyciu pałek, armatek wodnych, gumowych kul oraz gazu pieprzowego i łzawiącego. Obrażenia odniosło co najmniej 79 osób.

Widzę niektórych protestujących wyrywających cegły z chodnika, ale nie widziałem, żeby ich używali. Widzę te metalowe pręty, ale nie widziałem, żeby zostały one użyte - powiedział Wong w kontekście doniesień, że demonstranci gromadzili te materiały, i podejrzeń, że chcieli atakować nimi policję.

Ale widzę policjantów celujących w uczestników protestu i strzelających nabojami (gumowymi - PAP) i widziałem młodych ludzi, którym strzelano w głowę - powiedział Wong w wywiadzie dla publicznej hongkońskiej rozgłośni RTHK.

Powinniśmy utrzymać równowagę i nie obwiniać za wszystko protestujących czy przypinać im etykietek uczestników zamieszek - ocenił Wong, który był odpowiednikiem ministra w hongkońskim rządzie lokalnym do 2007 roku. Wezwał do zbadania, czy policja nie użyła nadmiernej siły.

Szefowa administracji regionu Carrie Lam określiła środowe protesty jako "zorganizowane zamieszki". Szef hongkońskiej policji Stephen Lo pochwalił funkcjonariuszy za wstrzemięźliwość podczas porannej części protestu i zapewnił, że po południu policja użyła siły wyłącznie w samoobronie. Jego zdaniem nie była to operacja oczyszczania terenu z demonstrantów.

Media społecznościowe obiegły zdjęcia i nagrania wideo przedstawiające rannych demonstrantów. Na jednym z nich widać moment, w którym nieuzbrojony mężczyzna zostaje postrzelony w głowę.

Politolog z Uniwersytetu Lingnan w Hongkongu Samson Yuen ocenił w rozmowie z PAP, że przez ostatnie kilka lat pomiędzy policją a prodemokratycznymi demonstrantami wytworzyła się silna niechęć. Jego zdaniem w środę funkcjonariusze potraktowali mieszkańców Hongkongu gazem pieprzowym "jak karaluchy".

Yuen ocenił, że użycie siły przez policję "najwyraźniej odbyło się na polecenie rządu" lokalnego, który znajduje się pod "olbrzymią presją Pekinu, że ustawa musi być uchwalona, nieważne w jaki sposób". Według Yuena to brutalność policji sprawiła, że pokojowe protesty przerodziły się w chaotyczne starcia.

Rzecznik chińskiego MSZ Geng Shuang powiedział w czwartek, że rząd centralny w Pekinie stanowczo potępia brutalne zachowanie protestujących w Hongkongu i wspiera tamtejsze władze lokalne.

Tymczasem hongkoński dziennik "South China Morning Post", który należy do firmy Alibaba z Chin kontynentalnych, cytuje byłego komisarza hongkońskiej policji, oceniającego, że w środę funkcjonariusze byli "powolni" i nie mieli odwagi używać broni. Być może szefostwo obawiało się oskarżeń o użycie nadmiernej siły - ocenił ten były policjant.

O użycie "nadmiernej siły" oskarżyli natomiast hongkońską policję posłowie prodemokratycznej opozycji w Hongkongu i międzynarodowe organizacje praw człowieka. Obrzydliwe sceny, gdy policja używa gazu łzawiącego i pieprzowego przeciw w większości pokojowo nastawionym protestującym, są pogwałceniem międzynarodowego prawa - ocenił dyrektor Amnesty International na Hongkong Man-Kei Tam.