"8 września dzienniki całego świata doniosły o pożarze Paryża. Na wzniesienia i wzgórza Francji wyległy tłumy Francuzów oglądać go gołym okiem. Czarny gejzer dymu bił na setki metrów w niebo. Był to widok niezapomniany. (…) Łatwo rozczulająca się babcia—Europa roztkliwiła się tego dnia nad losem nieszczęsnego miasta do prawdziwych, nieglicerynowych łez. Starsi panowie całego świata wspominali z rozrzewnieniem lata młodości, ‘Moulin Rouge’, ‘Maxima’, midinetki i manekiny. Księża z ambon napomykali mglisto o karze bożej i nawoływali do pokuty" – czytamy w znakomitej powieści „Palę Paryż” pióra polsko-żydowskiego pisarza-futurysty Brunona Jasieńskiego, książce sprzed 90 lat.

"8 września dzienniki całego świata doniosły o pożarze Paryża. Na wzniesienia i wzgórza Francji wyległy tłumy Francuzów oglądać go gołym okiem. Czarny gejzer dymu bił na setki metrów w niebo. Był to widok niezapomniany. (…) Łatwo rozczulająca się babcia—Europa roztkliwiła się tego dnia nad losem nieszczęsnego miasta do prawdziwych, nieglicerynowych łez. Starsi panowie całego świata wspominali z rozrzewnieniem lata młodości, ‘Moulin Rouge’, ‘Maxima’, midinetki i manekiny. Księża z ambon napomykali mglisto o karze bożej i nawoływali do pokuty" – czytamy w znakomitej powieści „Palę Paryż” pióra polsko-żydowskiego pisarza-futurysty Brunona Jasieńskiego, książce sprzed 90 lat.
Wnętrze paryskiej katedry Norte Dame po pożarze /Philippe Lopez /PAP/EPA

Zarzewie w Paryżu

Apokaliptyczne dzieło literackie, drukowane w odcinkach w 1928 roku na łamach komunistycznej francuskiej gazety "L’Humanité", może być dzisiaj rodzajem proroctwa, wieszczbą o zbliżającym się nieszczęściu, o rychłej zagładzie znanego nam zachodniego świata - w Paryżu, jej kulturalnej stolicy. Płomień w tytule genialnej powieści to realny powód katastrofy metropolii, ale także żywioł-znak. 

100 świadków i 0 prawdziwych przyczyn

Obraz ognia w katedrze Notre Dame ponownie o sobie przypomniał. Pamiętne sceny płomieni i dymu, wydobywających się ze świątyni 15 kwietnia, znów pojawiły się w mediach za sprawą komunikatu paryskiej prokuratury. Świat się dowiedział, że dotychczasowe śledztwo wciąż nie wyjaśniło rzeczywistej przyczyny pożaru. Hipotezy brane pod uwagę to niedopałek papierosa lub usterka elektryczna. Prowadzący dochodzenie wykluczyli jakiekolwiek przestępcze zamiary.


Z oświadczenia podpisanego przez naczelnego paryskiego prokuratora Remy Heitza wynika, że te wstępne wnioski  oparto na wywiadach z około setką świadków. "Teraz zostaną podjęte bardziej pogłębione czynności, przy użyciu szerszej wiedzy specjalistycznej" - zakomunikował prokurator Heitz. W kwietniu rzecznik firmy Le Bras Freres, która prowadziła prace restauracyjne w katedrze, przyznał, że pracownicy od czasu do czasu palili papierosy. "Żałujemy, że to robili" - uderzył się w piersi rzecznik przedsiębiorstwa, ale jednocześnie podkreślił - "W żaden sposób niedopałek nie mógł być przyczyną pożaru w Notre-Dame". 

Żywioł zniszczył dużą część słynnego kościoła sprzed 850 lat. Pięć lat to ambitny termin, który na odbudowę katedry wyznaczył prezydent Emmanuel Macron. A my pokażmy  inną spaloną katedrę - ze słów. Oto stos cegieł zebrany i ułożony na podstawie syntetycznego artykułu włoskiego dziennikarza Giulio Meottiego pt. "Samobójstwo Francji".

Francja targnęła się na własne życie

"Francja umarła jako spójny naród, o korzeniach zachodnich, judeochrześcijańskich"- taką diagnozę stawia, cytowany przez Meottiego,  Michel Gurfinkiel,  założyciel i prezes Instytutu Jeana-Jacquesa Rousseau. Symbolem tego kulturowego i cywilizacyjnego samobójstwa jest właśnie pożar katedry Notre Dame. Gurfinkiel - konserwatywny dziennikarz - traktuje go jako katastrofę architektoniczną i religijną. "Mroczny symbolizm krył się w ogniu, który strawił katedrę dzień po Niedzieli Palmowej" - zauważa francuski intelektualista, traktując spektakularny upadek 93-metrowej żelaznej iglicy nie tylko w fizycznych, ale i metafizycznych kategoriach. To dla paryskiego myśliciela znak głębszego kryzysu toczącego kraj. Gurfinkiel przywołuje kasandryczną wypowiedź innego nadsekwańskiego konserwatysty. Hadrien Desuin - ekspert do spraw stosunków międzynarodowych - trafnie przekazał uczucia podobnie myślących Francuzów. "Razem z katedrą, pali się sama Francja ... Byliśmy już świadkami powolnej śmierci Kościoła ... A teraz upadają nawet stare świątynne kamienie  ... Tak, Francja może umrzeć ... To mówią nam płomienie pochłaniające Notre-Dame." - w nieco histerycznym tonie pisze Desuin. 

Kat szykuje już topór na katolicką córę

"Przepowiadanie rychłej zagłady jest tak stare, jak sama cywilizacja" - przypomina Michel Gurfinkiel - "Większość takich ostrzeżeń pozostaje jedynie retoryczna. Jednak wiele innych proroctw jest potwierdzonych przez następujące po nich wydarzenia." Francuski dziennikarz przywołuje przestrogi Kasandry, złowróżbnej homeryckiej wieszczki, której nie udało się przekonać obrońców Troi przed grożącym im śmiertelnym niebezpieczeństwem. Z nowszych przykładów wymienia słowa Winstona Churchilla skierowane pod adresem brytyjskiego premiera Neville’a Chamberlaina po porozumieniach monachijskich z kanclerzem hitlerowskich Niemiec Adolfem Hitlerem 1938 roku.  Churchill, powitał triumfującego Chamberlaina zdaniem, które okazało się prorocze: "Okrył pan Anglię hańbą i nie uratował pan pokoju". Jak się to ma do prognoz dotyczących Francji formułowanych przez konserwatywnych intelektualistów? Tradycjonaliści nie mają wątpliwości: we Francji dokonuje się doniosła i niebezpieczna transformacja. 

Archipelag duchowej bezdomności

Polityczny analityk Jerôme Fourquet w książce wydanej w lutym, a zatytułowanej "L'Archipel français"("Francuski Archipelag"), przytacza mnóstwo bardzo niepokojących danych. Według niego katolicyzm, niegdyś główna religia Francji, rzeczywiście zanika. Podobnie jest z tradycyjnymi poglądami na życie, śmierć, rodzinę, osobisty los oraz politykę. Z tego samego powodu imigranckie społeczności muzułmańskie o krańcowo innych poglądach i wartościach w szybkim tempie rozrastają się we francuskim społeczeństwie i stają się coraz bardziej asertywne. "L'Archipel français" otrzymał tegoroczną Nagrodę Książki Politycznej. Przyznało ją jury złożone z redaktorów trzydziestu wiodących gazet i mediów we Francji.

"Spektakularny upadek katolicyzmu był głównym fenomenem religijnym Francji w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat" - pisze Fourquet w pierwszym rozdziale "Archipelagu". W 1961 roku katolicyzm był normą społeczną, a chrzest prawie powszechną praktyką. Aż 92 procent Francuzów zostało wówczas ochrzczonych. Obecnie wprawdzie 80%  populacji deklaruje, że udzielono im sakramentu chrztu, jednak ta rzekoma powszechność jest tylko złudzeniem, wynikającym z wyższej średniej długości życia. Po prostu 46% obecnej populacji francuskiej miało ponad 50 lat w 2012 r., a więc urodziło się przed 1961 r. Natomiast dane są zupełnie inne w przypadku młodszych obywateli. Im mniej lat życia, tym mniej ochrzczonych. Podczas gdy 79% obywateli w średnim wieku (35-49 lat) w 2012 r. roku miało za sobą chrzest, odsetek ten spadł do 70% wśród młodszej generacji (25-34 lata) i do 65% wśród bardzo młodych Francuzów (18- 25). Co więcej, tylko 58 procent obywateli, którzy przyjęli chrzest, rozważało chrzczenie własnych dzieci, a jeszcze mniejszy odsetek rzeczywiście to uczynił. Wśród dzieci w wieku od 0 do 7 lat - jak podaje Fourquet - 49 osobom na 100 udzielono chrztu w 1999 r., 40 na 100 w 2005 r., 34 w 2010 r.. oraz  30 w 2015 r. Widzimy we Francji bardzo wyraźną tendencję spadkową.

Dość naturalne jest więc, że malejące zainteresowanie głównym sakramentem w katolicyzmie przekłada się również na coraz powszechniejsze désintéressement innymi sakramentami, a także obojętność wobec głównych nauk Kościoła. W 1961 roku 38 procent katolików twierdziło, że uczęszcza na Mszę  świętą "w każdą niedzielę" lub "tak często, jak to możliwe". W 2012 roku tylko 7 procent uczestniczyło w Eucharystii. Najbardziej bezpośrednią przyczyną upadku francuskiego katolicyzmu jest rosnący niedobór księży i innych duchownych. To poważny problem dla religii opartej na kapłaństwie - zauważa badacz. W 1950 r. we Francji było tylu kapłanów, zakonników i zakonnic, co na początku rewolucji w 1789 r.: 177 000 wobec 170 000. Ich liczba spadła do 51 500 w 2015 r. Pozostała więc mniej niż jedna trzecia pierwotnej liczby. Jaki jest tego powód? Co się dzieje?  

Punktem zwrotnym, według Fourquet'a, był Sobór Watykański II. Sobór Ekumeniczny w latach 1962-65 podjął radykalne reformy w życiu Kościoła. Księża zostali zachęceni do rezygnacji z tradycyjnych wzorców opartych na autorytecie. Jednocześnie mieli być biednymi, posłusznymi i żyjącymi w celibacie. - twierdzi dziennikarz. Wielu z nich doszło do wniosku, że to dla nich zbyt wiele i opuścili Kościół. Podobnie wielu katolickich seminarzystów odstąpiło od złożenia ślubów. Ta połączona tendencja - topniejąca  liczba starszych kapłanów i niedobór nowych - zdaniem autora "L'Archipel français"- przyspieszyła na przestrzeni lat posoborowych redukcję katolickich duchownych we Francji z 25 203 kapłanów w 1990 r. do 11 908 w 2015 r. Połowa z obecnego kleru, jest już dawno w wieku emerytalnym, więc jest to sytuacja "która automatycznie  doprowadzi do dalszego spadku liczby duchownych w nadchodzących latach". Zmienia się też tożsamość kapłanów.  Kościół francuski opiera się obecnie na "księżach z krajów południowych". A jest to eufemizm dla konieczności kapłańskiej misji rodem z Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji, aby w ogóle utrzymać 8 000 parafii w kraju Voltaire’a. Widać, że fortuna Kościoła też kołem się toczy. Sytuacja się bowiem odwróciła. Francja - zwana "najstarszą córą Kościoła"-  była krajem, który w XIX wieku wysyłał trzy czwarte misjonarzy na inne kontynenty. To Francuzi w sutannach założyli przecież kościoły w Azji i w Afryce.

Natura nie lubi próżni, cywilizacja też

Fourquet cytuje historyka Guillaume'a Cucheta i zauważa, że katolicyzm był do 1962 r. tożsamy z  samym francuskim państwem narodowym i jako taki odgrywał ważną konserwatywną i stabilizującą rolę w całym społeczeństwie francuskim, zwłaszcza jako strażnik wartości rodzinnych. Kiedy Kościół usechł, w ostatnich latach XX-wieki i na początku XXI wieku zapanowała "rewolucja antropologiczna". Cechowała się ona seksualnym laissez faire, czyli całkowitą swobodą. Nastąpił właściwie koniec instytucji rodziny. Było to zauważalne także wśród praktykujących, jak również nominalnych katolików lub nieochrzczonych post-katolików. Małżeństwo, zarówno religijne, jak i cywilne, zostało po cichu odrzucone z powodu konkubinatu lub związków partnerskich. Z ponad 400 000 małżeństw rocznie na początku lat 70. liczba ta spadła do mniej niż 250 000 w 2010 r ., liczba rozwodów wzrosła z 40 000 rocznie (jeden na dziesięć małżeństw) do 100 000 (jeden na 2,5). Liczba nieślubnych dzieci wzrosła z 10% pięćdziesiąt lat temu do 30% w 1990 r., oraz 60% w 2018 r. Poparcie dla aborcji wzrosło z 48 do 75%; akceptacja stylu życia homoseksualistów i małżeństw osób tej samej płci wzrosła z mniej niż 50 procent w 1995 r. do prawie 70 procent w 2014 r . Poparcie dla prokreacji w grupie LGBT i praw adopcyjnych wzrosło z 33 procent w 1996 roku do 53 procent w 2014 roku. Nic dziwnego, że przyrost naturalny spadł. Spadek dzietności do poziomu poniżej zastępowalności pokoleń - dwoje dzieci na kobietę - nastąpił od 1975 roku. Wprawdzie z demografią we Francji nie jest aż tak źle, jak w innych krajach zachodnich- 1,3 w Hiszpanii, 1,5 w Niemczech, 1,8 w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych- ale może to mieć związek z obecnością we Francji bardzo dużej i w dużej mierze niezintegrowanej muzułmańskiej społeczności złożonej z imigrantów. Co ciekawe, dane ze spisu powszechnego oparte na pochodzeniu etnicznym i religii są we Francji zakazane lub ograniczone prawem. W rezultacie bardzo niskie i nierealistyczne szacunki demograficzne dotyczące wyznawców  islamu we Francji są rozpowszechniane od dziesięcioleci. Na dzień dzisiejszy wielu naukowców i niektóre agencje rządowe wciąż rutynowo twierdzą, że populacja muzułmanów nie przekracza 6-8 procent ogółu ludności metropolii we Francji (nie wliczając krajów zamorskich), czyli od 3,9 do 5,2 miliona na 65 milionów obywateli. Według Fourqueta, liczby te nie pasują do innych danych, takich jak bardzo wysoki odsetek muzułmańskich imion wśród francuskich dzieci urodzonych w 2016 r .: 18,8% w całym kraju, 25 do 35 lub 40% w wysoko zurbanizowanych okręgach, na obszarze śródziemnomorskim, oraz wschodniej i północnej Francji. Taka rozbieżność oznacza, mówiąc delikatnie, że francuscy muzułmanie mają naprawdę o wiele więcej dzieci niż niemuzułmanie. Francuzi mieli zawsze niezwykłą zdolność do wchłaniania i asymilacji imigrantów, ale ten wzór nie działa w przypadku wyznawców proroka Mahometa.

Fourquet porównuje dwie dobrze przeanalizowane  grupy przybyszów w XX wieku: z jednej strony katolickich polskich imigrantów w północnej Francji oraz prawosławnych ormiańskich uchodźców w Marsylii, a z drugiej - muzułmańskich przyjezdnych w XXI wieku. Polacy i Ormianie z pierwszego pokolenia byli zazwyczaj bardzo konserwatywni, żenili się między sobą i dawali swoim dzieciom polskie lub ormiańskie imiona. Drugie pokolenie Polaków i Ormian pozostało dość wierne swoim korzeniom i religii, ale poza tym w pełni zintegrowane z głównym nurtem francuskim, otworzyło się na małżeństwa i dawało swoim dzieciom francuskie imiona. Muzułmanie z drugiego pokolenia są tak samo konserwatywni i etnocentryczni jak ich rodzice. Zewnętrznie wyrażana przez nich religijność wzrosła w ciągu ostatnich dwóch dekad: 71 procent wszystkich muzułmanów pości obecnie w Ramadanie, wobec 60 procent w latach 90. Tylko 22 procent wszystkich muzułmanów przyznaje się do picia alkoholu w 2016 roku, wobec 39 procent w latach 90.; 35% wszystkich muzułmańskich kobiet nosi hidżab , w porównaniu z 24% w 2003 r. Liczba małżeństw z niemuzułmanami stale się zmniejsza: nawet muzułmańscy mężczyźni, którzy w XX wieku czuli się wolni i - jako "dominujący partnerzy "- obcowali z niemuzułmankami, wolą teraz ograniczać się do kobiet wyznających islam. Większość rodziców, wyznawców Allaha, z drugiego pokolenia nalega na muzułmańskie imiona niemowląt.

Według Fourquet'a istnieje jeszcze głębszy "antropologiczny" podział między niemuzułmańską większością a szybko rosnącą mniejszością muzułmańską. Przykładem jest presja na zachowanie dziewictwa przed ślubem. Podczas gdy "czystość" przedmałżeńska jest postrzegana jako "ważna" tylko przez 8 procent obywateli w całym kraju i tylko przez 23 procent praktykujących katolików,  wymagana jest przez 67 procent mieszkańców Francji, którzy utożsamiają się z "muzułmańskim dziedzictwem kulturowym" oraz 74 procent ściśle religijnych mahometan. Fourquet nie kwestionuje prawa francuskich muzułmanów do odrębnej tożsamości, ani ich prawa do podtrzymywania wartości rodzinnych i małżeńskich, które kilka dekad temu były faworyzowane również przez niemuzułmanów. Jednak wyjaśnia, że radykalne oddzielenie się muzułmanów od głównego nurtu codziennego życia we Francji ma swoje konsekwencje. Przede wszystkim segregacja - lub "podział" , jak ostrzegał przed kilku laty François Hollande, socjalistyczny prezydent Francji - jest receptą na wojnę domową. Im mniej integracji i mieszania się kultur, tym większa liczba francuskich muzułmanów przechodzi na skrajne, radykalne ideologie salafizmu, dżihadu oraz inne kuszące ich nurty islamskiej supremacji.

Dowodem na to są gwałtowne wybuchy terroryzmu, takie jak ataki na personel wojskowy lub policyjny, mordowanie Żydów, w tym dzieci i seniorów, zabójstwo 80-letniego katolickiego księdza podczas Mszy świętej, masowe mordy w Paryżu i Nicei w 2015 i 2016 r.. Gdy dany obszar zostaje oczyszczony z obecności niemuzułmańskiej, powstaje państwo oparte na szariacie, państwo w państwie, gdzie każdy musi dostosować się do islamskich reguł , zwłaszcza kobiety. "Niewierni" mają zakaz wejścia do takich stref, albo są ściśle monitorowani. Co ciekawe, bywa, że reguła szariatu jest egzekwowana przez muzułmańskich gangsterów, specjalizujących się w handlu narkotykami, którzy mają żywotny interes w istnieniu takich "No-go zones". Fourquet mieszkał długo w Grand Mirail, dzielnicy Tuluzy liczącej 40 000 ludzi, która zamieniła się w islamską enklawę. Według francuskiej policji jest to przypadek szalejącej "hybrydyzacji". W tym bardzo groźnym melanżu drobne kradzieże łączą się z handlem narkotykami i radykalizacją religijną. Ostatecznie prowadzi to do terroryzmu dżihadystycznego.

Bieda z nędzą żywot pędzą

Inną konsekwencją separatyzmu muzułmańskiego jest ubóstwo. Podczas gdy Tuluza, z fabryką  Airbusa, jest jedną z najbardziej rozwiniętych metropolii Francji, bo plasuje się znacznie powyżej średniej krajowej w dziedzinie nauki, przemysłu opartego na badaniach naukowych, mediów i komunikacji, czy sztuki, islamskie enklawy w mieście, takie właśnie jak Grand Mirail, należą do najsłabiej rozwiniętych. Notuje się tam 30-procentową stopę bezrobocia (aż 50% wśród młodych ). A 50% gospodarstw domowych żyje poniżej granicy ubóstwa. Im bardziej islamska jest okolica, tym mniej efektywny jest system szkolny, a tym mniej prawdopodobne jest, że młodzi ludzie dostaną pracę. Jest to błędne koło, które zwykle wzmacnia islamski konformizm, wrogość wobec świata zewnętrznego i wsparcie dla sieci przestępczych lub terrorystycznych. Podobne wzory można znaleźć wszędzie - zauważa Fourquet. I diagnozuje: Francja jako naród ustępuje miejsca "archipelagowi" konkurujących ze sobą subregionów. Stara ojczyzna Francuzów - niegdyś jednego narodu- upada "w niesamowitym tempie", zsuwając się po równi pochyłej w "różnorodność etniczno-kulturową". Francja - ze swym, niegdyś rozległym, kontrolowanym i finansowanym przez państwo- systemem administracyjnym oraz  wyraźnymi społecznymi ramami, rozpada się w tym procesie degradacji. Kryzys Gilets Jaunes (Żółtych Kamizelek), który wybuchł podczas pisania tomu Fourquet'a, to w dużej mierze odpowiedź zwykłych Francuzów na tę bezprecedensową katastrofę. To także gwałtowna reakcja na niewrażliwość prezydenta Emmanuela Macrona oraz dużej części elit. To również może wskazywać, jak sugeruje Fourquet, iż dekadencja osiągnęła taki poziom, że Francja - jednolity naród o wspólnej, zachodniej, judeochrześcijańskiej tożsamości- ustąpiła miejsca "archipelagowi" rywalizujących enklaw.

Przypadkowy kraj, bezwartościowy kraj, obojętne i miasta i wioski

Zdaniem analityka działały w tym procesie również inne czynniki: przeniesienie władzy politycznej i gospodarczej z wybieralnego rządu francuskiego na nieprzejrzystą, arbitralnie wyłanianą Komisję Europejską; wprowadzenie euro zamiast starej waluty krajowej; koniec poboru do wojska, który łączył młodych obywateli z bardzo różnych środowisk. Ogólnie rzecz biorąc, Francja może być już nie do naprawienia. Sondaż instytutu IFOP (L’Institut français d'opinion publique), opublikowany w lutym tego roku, którego Fourquet już nie mógł zamieścić w swojej książce, ale który skomentował w wywiadzie dla Atlantico, pokazuje, że 67 procent Francuzów nie wierzy już w "Republikę" czy "wartości republikańskie", a 66 procent nie czuje nic w reakcji na takie wartości jak "tożsamość narodowa", nawet wśród "tożsamościowych", prawicowych wyborców Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen.

Książę i żebrak, BoBo i biedak

"Francuskość" szybko znika i zostaje zastępowana przez swoiście zbałkanizowane enklawy, które nie komunikują się ze sobą. Im bardziej zamykają się w swoich bogatych "gettach" zamożne elity francuskie,  tym mniejsze są szanse, by zrozumiały klęskę masowej imigracji i wielokulturowości. Nowe miejskie cytadele zamieszkują wyższe klasy - zglobalizowane i "zboboizowane" (BoBo to skrót od "bogatego burżuja"). Ta wyróżniona grupa, czy też stan, jak w średniowiecznej Francji, głosuje masowo na Emmanuela Macrona. Ci ludzie posługują się tym samym językiem - burżuazyjnym żargonem. Charakteryzują się jednym, zunifikowanym, konformistycznym sposobem  myślenia. Pozwala to tym dominującym klasom zastąpić prawdziwą rzeczywistość, z niższymi kastami poddanymi różnym stresom i presjom, miłą bajeczką o przyjaznym społeczeństwie. Taką diagnozę stawia francuski socjolog Christophe Guilluy. Jest on reklamowany  we Francji jako prorok ruchu Żółtych Kamizelek, autor analiz francuskich peryferii. Recenzenci jego prac zauważają, że argumentacja, której używa, nie jest szczególnie skomplikowana. Francja to tylko pozornie zjednoczony kraj. W rzeczywistości jest ona podzielona na dwie części. To pękniecie przebiega pomiędzy zglobalizowanymi, tętniącymi życiem miastami, takimi jak Paryż, Bordeaux i Lyon - gdzie koncentruje się kariera, inwestycje i bogactwo - i całą resztą. To jest właśnie ta rozległa, pogrążona w depresji, "peryferyjna" Francja małych i średnich miast, nietypowych przedmieść, poprzemysłowych nieużytków i zapomnianych terenów wiejskich. Żyje w niej obecnie około 60% ludności kraju. Perspektywy, standardy życia i infrastruktura publiczna uległy tam erozji. Bezrobocie, ubóstwo i niepewność wzrosły. Wielu ludzi czuje tam, że są odłączeni od polityki swoich wielkomiejskich rówieśników. Coraz częściej dystansują się od wszystkiego, albo przeciwnie - radykalizują się i stają wyznawcami prawicy, z jej-  jak mówią liberałowie i lewica-populistycznym, protekcjonistycznym oraz antyimigracyjnym programem głoszonym przez Marine Le Pen. I właśnie ruch "Żółtych Kamizelek" - którego demonstranci od miesięcy protestowali w każdą sobotę w Paryżu - jest symbolem podziału między francuską klasą robotniczą a postępowcami mieszkającymi w zgentryfikowanych dzielnicach. 

Serotonina osobista i dla społeczeństwa

Skoro rozpoczęliśmy od powieści na temat Francji, skończmy francuską powieścią. Chyba nikt lepiej nie oddaje ducha dekadencji Paryża, Francji, Europy jak Michel Houellebecq. Niedawno ukazało się w Polsce tłumaczenie jego najnowszej książki pt. "Serotonina". Jej bohaterem i jednocześnie narratorem jest cierpiący na depresję ekspert do spraw rolnictwa Florent-Claude Labrouste. Jak zwykle u francuskiego skandalisty istotnym elementem powieści jest życie seksualne protagonisty. To bardzo dobra egzemplifikacja socjologicznych rozważań, które przytoczyliśmy powyżej. W świecie Houellebecqa panuje laissez faire, absolutna swoboda. Rodzina to już przeszłość. Używając innego mądrego współczesnego określenia, istnieją jedynie relacje polegające na promiskuityzmie. Bohaterowie uprawiają wolny seks w stylu swingersów. To nie różni "Serotoniny" od innych, wcześniejszych tomów pisarza: "Cząstek elementarnych", czy "Platformy". Jednak w najnowszej opowieści prozaik przekroczył kolejną barierę, przechodząc przez bramę erotycznego inferna, które znamy z innych transgresyjnych dzieł francuskiej literatury, choćby takich jak twórczość markiza de Sade oraz jego kontynuatorów i wyznawców jak George Bataille. Jeden z antybohaterów - niemiecki pedofil- organizuje spotkania z dziewczynką, która zresztą aktywnie uczestniczy w perwersyjnych sesjach i wcale nie wygląda na ofiarę zboczeńca. Taka jest ta powieść, jakby wszystko dookoła i w środku jakiejkolwiek ludzkiej istoty dawno utraciło niewinność. W "Serotoninie"-  Yuzu - japońska partnerka głównego bohatera przelicytowała w obrzydliwej perwersji inne kobiety w prozie Houellebecqa. Nie tylko bierze udział w seksualnych orgiach, ale uprawia oralny seks z psem. Trudno wyobrazić sobie większe upodlenie, upadek człowieka w tej powieści jest absolutny.


Jednak francuski autor nie skupia się wyłącznie na indywidualnej degradacji. "Serotonina" ma rys balzakowski (z jego "Komedią ludzką")  czy też stendhalowski ze słynnym wskazaniem celu prozy: "powieść to jest zwierciadło, które obnosi się po gościńcu."  Jeden z francuskich polityków uważa, że najbardziej fascynującą częścią powieści Houellebecqa jest wierny opis chłopskiego świata, w szczególności w Normandii. "Spotkanie bohatera z jedynym prawdziwym przyjacielem Aymerikiem d'Arcourt pozwala przybliżyć się do rzeczywistości życia rolników dzisiaj." - twierdzi słynny chłopski działacz we Francji José Bové.  Recenzenci zwracają uwagę na kolejną bardzo trafną interpretację rzeczywistości społecznej i politycznej, a nawet swoistą "prekognicję" francuskiego pisarza . Tak, jak w "Uległości" Houellebecq ukazał spektakularny triumf islamu w swojej ojczyźnie, tak w "Serotoninie" wyprzedził w czasie protesty ruchu "Żółtych Kamizelek". Jednak wątkiem, który chyba najbardziej pasuje do cytowanych przez nas socjologicznych i filozoficznych analiz dotyczących Francji, jest właśnie tragiczna historia Aymeric’a - arystokratycznego właściciela ziemskiego, przyjaciela Labrouste’a. W tej postaci, jak w soczewce, skupiają się losy tradycyjnych Francuzów, starających się utrzymać spuściznę po swoich przodkach, kontynuować historyczną tradycję, poprzez pracę organiczną, jakby wziętą wprost z tendencyjnych powieści pozytywistycznych. Jednak Aymeric przegrywa tę walkę, przegrywa swoje życie. W ten sposób jak w "Budenbrookach" Tomasza Manna obserwujemy dekadencję nie tylko pojedynczego człowieka, nie tylko upadek rodu, ale i rozkład kulturowy i cywilizacyjny. Symbolicznym znakiem jest w "Serotoninie" przestrzeń i architektura. W tej powieści możemy prześledzić podział na Francję centralną i peryferie, na wyższą kastę wybrańców i niższą klasę outsiderów.Aymeric to reprezentant tradycyjnej, lokalnej  "francuskości", już poddanej procesowi erozji. Przybyłem do zamku d’Olonde o zmroku. Był to nie tyle zamek, ile niespójna zbieranina zabudowań w bardzo różnym stanie, trudno było odtworzyć oryginalny plan całości : w środku masywny, prostokątny budynek mieszkalny, który nadal jako tako się trzymał, choć trawy i mchy zaczynały już podgryzać granitowe bloki, chyba był to granit z Flamanville, jego zniszczenie zajmie pewnie jeszcze kilka wieków." W odróżnieniu od wiejskiej, rodzinnej posiadłości arystokratycznej, główny bohater "Serotoniny" Florent-Claude Labrouste zamieszkał pomiędzy Porte de Choisy a Porte d'Ivry, tak zwanych dwóch bram Paryża, położonych w 13. dzielnicy. To przestrzeń wypełniona wysokim betonowym pasmem, rzędami brutalistycznych wysokościowców. Wszystkie wieżowce były do siebie podobne, wszystkie kawalerki też, wybrałem chyba najbardziej pustą, spokojną, nieurządzoną, w jednym z najbardziej anonimowych wieżowców, gdzie przynajmniej mogłem mieć pewność, że moje wprowadzenie się przejdzie niezauważone, nie wzbudzając żadnych komentarzy - podobnie jak moja śmierć. Sąsiedzi, przede wszystkim Chińczycy, będą uprzejmi i obojętni. Czy można trafniej opisać stan agonalny, pozbawiony jakiejkolwiek nadziei, koniec Paryżanina, Francuza, człowieka Zachodu? Na swoją osobistą depresję Florent-Claude Labrouste zażywa antydepresyjny Captrorix zwiększający u niego poziom serotoniny - "hormonu szczęścia".

 A czy jest Captorix dla całego społeczeństwa? Czy możemy zwiększyć poziom serotoniny dla mas? Dla Francuzów, dla Europejczyków, w trochę mniejszym stopniu dla nas?Jeśli tak, to Michel Houellebecq nie pozwala nam zapomnieć o efektach ubocznych - utracie libido. A skoro stracimy popęd seksualny, to i tak jesteśmy skazani na wymarcie. O demografii już pisaliśmy.                     

Opracowanie: