Władze niemieckie deportowały byłego członka ochrony Osamy bin Ladena Samiego A. do Tunezji. Stało się tak mimo postanowienia sądu, który dzień wcześniej zablokował możliwość jego wydalenia z kraju do czasu dokładnego zbadania sprawy.


Rzeczniczka niemieckiego resortu spraw wewnętrznych Annegret Korff powiedziała, że Sami A. poleciał wyczarterowanym samolotem do stolicy Tunezji, Tunisu, gdzie został przekazany tunezyjskim władzom.

W czwartek Sąd Administracyjny w Gelsenkirchen orzekł w uproszczonym postępowaniu, że mężczyzna powinien pozostać w Niemczech do czasu otrzymania przez niemiecki rząd gwarancji, że nie będzie on poddany torturom w jego ojczyźnie. Faks informujący o decyzji sądu został jednak wysłany dopiero w piątek rano - już po wylądowaniu samolotu w Tunezji.

Korff podkreśliła, że proces deportacji wchodzi w zakres kompetencji ministerstwa spraw wewnętrznych Nadrenii Północnej-Westfalii - kraju związkowego, gdzie Sami A. mieszkał. Jednocześnie zakwestionowała możliwość jego powrotu do Niemiec.

Przez lata pobierał zasiłki

Sprawa Samiego A. wypłynęła, gdy niemieckie media ujawniły w kwietniu, że mieszkający od 1997 roku w Bochum mężczyzna otrzymuje zasiłki socjalne, choć agencje wywiadowcze uznały go za osobę stanowiącą potencjalne zagrożenie.

Pod koniec czerwca Sami A. stanął przed sądem, który zdecydował, że podejrzanego należy zatrzymać na okres oczekiwania na deportację. Władze miasta Bochum otrzymały również od Federalnego Urzędu do Spraw Migracji i Uchodźców (Bamf) zawiadomienie, w którym stwierdzono, że nie ma przeszkód dla jego deportacji.

Jak wynika ze śledztwa przeprowadzonego przez gazetę "Bild", władze niemieckie próbowały już od 2006 roku deportować Samiego A., jednak ze względu na grożące mu tortury w jego ojczystym kraju zaniechano dalszych działań.

Osama bin Laden, mózg zamachów z 11 września 2001 roku w USA, w których zginęły niemal 3 tys. ludzi, został zabity w maju 2011 roku w Islamabadzie, stolicy Pakistanu, w wyniku operacji amerykańskich służb specjalnych.