Śmierć trzech mężczyzn w brytyjskim Birmingham nie miała bezpośredniego związku z zamieszkami w mieście - wynika z ustaleń policyjnego śledztwa. Na stacji benzynowej mężczyzn potrącił samochód, zmarli po przewiezieniu do szpitala. Kierowca auta staranował ich, wjeżdżając na chodnik. Sprawa traktowana jest więc jako zabójstwo z premedytacją, a nie nieszczęśliwy wypadek.

Jak donoszą media, mężczyźni należeli do lokalnej grupy samoobrony, którą utworzono spontanicznie dla obrony meczetu i lokalnych sklepikarzy przed atakami młodocianych napastników podczas rozruchów. Ofiary to 20-letni Haroon Jhar i dwaj bracia Abdul Nasir i Shazad Ali w wieku 31 i 30 lat. Zginęli wkrótce po wyjściu z meczetu. Shazad Ali ożenił się przed kilkoma miesiącami, jego żona jest w czwartym miesiącu ciąży.

Policja uznała, że zdarzenie nie miało bezpośredniego związku z zamieszkami, bo mężczyźni zdecydowali się bronić mienia w swojej dzielnicy prewencyjnie - chcieli zapobiec kradzieżom i obawiali się, że policja nie przyjdzie im z pomocą.

Ubiegłej nocy w Birmingham doszło do jednych z najpoważniejszych zamieszek w Wielkiej Brytanii. Podczas czwartej nocy niepokojów do podpalania sklepów i starć z policją doszło również m.in. w Manchesterze, Liverpoolu i nieoczekiwanie w spokojnym Gloucester na granicy z Walią. Spokojnie było natomiast w Londynie, gdzie skierowano dodatkowe oddziały policji.