Wielka Brytania obchodzi w piątek 75 rocznicę Bitwy o Anglię. "Oczywiście, że pamiętam Polaków. Bez nich nie wygralibyśmy tej bitwy"- mówi w rozmowie z korespondentem RMF FM Wim Burton, mieszkanka Londynu.

Bogdan Frymorgen: Czy zbiorowej świadomości Brytyjczyków przetrwała pamięć o polskich lotnikach, którzy walczyli o Anglię?

Wim Burton: Oczywiście, że pamiętam. Nie wygralibyśmy tej bitwy bez nich. Po wojnie mieszkałam w pobliżu polskich rodzin. Winston Churchill był dobrym człowiekiem, ale bez odważnych ludzi w samolotach nic byśmy nie zdziałali. Politycy schodzili do schronów a bomby leciały na nasze głowy. Takie były realia.

Pani to dokładnie pamięta?

Opowiem ci najgorszą historię. Któregoś dnia stałam z ojcem przed domem, a matka była z bratem w ogrodzie. Nadleciał samolot. Tata mówi: pomachaj mu bo to jeden z naszych. I w tym momencie w powietrzu zaczęły świszczeć kule. To nie był Spitfire tylko niemiecki Junkers. Nie gdy w życiu nie byłam tak blisko śmierci.

W jaki sposób chroniliście się przed nalotami?

Mieliśmy w ogrodzie schron. Pamiętam że gdy nalot się kończył,  wybiegaliśmy z niego krzycząc:   poleciały, poleciały i płakaliśmy ze szczęścia. Między naszym domem a Tamizą rozciągały się takie nieużytki. Często bomby tam spadały. Cieszyliśmy się, bo oznaczało to, że mogły upaść gdzie indziej, na przykład na nasz dom. Każdy chybiony nalot był powodem do radości. Po prostu, cieszyliśmy się, że żyjemy.