7 milionów uprawnionych do głosowania Belgów wzięło udział w wyborach samorządowych. Wstępne, jeszcze nieoficjalne wyniki wskazują, że sporo zyskała skrajnie prawicowa partia Interes Flamandzki (Vlaams Belang), która opowiada się za autonomią Flandrii i głośno wypowiada się przeciwko imigrantom.

W wielu miejscowościach znaczne straty ponieśli Flamandzcy Liberałowie i Demokraci premiera Guya Verhofstadta. Dotyczy to zwłaszcza północnej części Belgii.

Nieoficjalne rezultaty z Antwerpii i okolic mówią o dużym sukcesie opozycyjnej Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej i skrajnie prawicowej, wrogiej imigrantom Vlaams Belang.

Sondaże exit polls wskazują też, że w Charleroi na południu kraju Partia Socjalistyczna straciła 9 z 30 miejsc, a tym samym absolutną większość w radzie miejskiej.

W przyszłym roku, w maju lub czerwcu, w Belgii odbędą się wybory parlamentarne.

Wybory to obowiązek

Wybory w Belgii są obowiązkowe. Z reguły głosuje zawsze ponad 80 procent uprawnionych do głosowania osób. Za nieuzasadnioną nieobecność grożą kary – np. mandat w wysokości 50 euro. Wielokrotna recydywa może już jednak oznaczać poważniejsze konsekwencje, m.in. surową karę pieniężną i pozbawienie praw cywilnych na okres 10 lat.

Belgijscy urzędnicy podkreślają, że z egzekwowaniem kar jest różnie. W niektórych regionach kraju na wyborczych leniuchów patrzy się przez palce.

Obowiązkowe głosowanie wprowadzono w 1893 r., by w wyborach uczestniczyli także robotnicy, którzy początkowo mieli mniejszą siłę głosu. Istniała bowiem zasada – im bogatszy obywatel, tym więcej głosów. Teraz oczywiście każdy ma jeden głos, ale obowiązek udziału w wyborach pozostał.