Okręt transportujący elementy broni masowego rażenia, pod podkładem tajne laboratoria, jęczący i zakrwawieni jeńcy... Choć brzmi to przerażająco, uspokajamy - to tylko ćwiczenia reakcji na atak nuklearny. Manewry przeprowadzili w Maroku m.in. Amerykanie wraz z sojusznikami.

W ramach międzynarodowych manewrów African Lion żołnierze sił zbrojnych Maroka, Stanów Zjednoczonych, Węgier i Ghany ćwiczyli w marokańskim porcie atlantyckim w Agadirze reakcję na atak nuklearny, radiologiczny, biologiczny czy chemiczny.

Scenariusz ćwiczeń rozpoczął się od zabezpieczenia portu po wejściu do niego okrętu Daoud Ben Aicha, transportującego elementy broni masowego rażenia. Żołnierze z marokańskich, amerykańskich, ghańskich i węgierskich sił specjalnych podpłynęli do niego w gumowych pontonach.

Po jakimś czasie wrócili na brzeg z kilkoma jęczącymi i zakrwawionymi jeńcami. Okazało się, że pod pokładem okrętu znajdowały się tajne laboratoria chemiczne i pojemniki z radioaktywną substancją.

Obecność Izraelczyków policzkiem dla Marokańczyków

W Afryce zakończyły się w piątek największe w historii tego kontynentu międzynarodowe ćwiczenia wojskowe African Lion z udziałem około 10 tys. żołnierzy z ponad 40 różnych krajów Afryki, Europy, Ameryki Łacińskiej i Bliskiego Wschodu, w tym kontyngentów z siedmiu krajów NATO i Izraela.

Ćwiczenia obserwowało dwóch marokańskich generałów, Mohammed Benlouali i Daniel Cederman, a nad wszystkim czuwał sam król Mohammed VI, który pełni również funkcję naczelnego dowódcy i szefa Sztabu Generalnego Królewskich Sił Zbrojnych. Manewry - w ramach wyjątku - pozwolono obserwować również prasie.

Nie wszystko podczas ćwiczeń poszło gładko. Przed kilkoma dniami dwóch izraelskich spadochroniarzy zostało rannych w wypadku samochodowym.

To jednak niejedyny problem z obecnością w Maroku żołnierzy z tego bliskowschodniego kraju. Około 20 lewicowych partii i stowarzyszeń zaprotestowało przeciwko udziałowi armii izraelskiej w tych manewrach, twierdząc, że ich obecność w Maroku jest policzkiem dla całego narodu.

Problem z Brygadą Golani

W marokańskich mediach społecznościowych krąży zdjęcie przestawiające grupę ośmiu młodych Izraelczyków w oliwkowych mundurach i charakterystycznych szpiczastych czapkach wojskowych, pozujących na tle wielkiego banneru, reklamującego manewry African Lion i trzymających flagę Izraela oraz żółto-zielony proporzec Brygady Golani. To z tą brygadą mają kłopot Marokańczycy.

Pod koniec kwietnia armia izraelska przyznała, że żołnierze z tej jednostki ostrzelali 23 marca karetki zmierzające do Rafah w południowej Strefie Gazy. Ratownicy medyczni jechali, by pomóc rannym Palestyńczykom. Zginęło wówczas 15 pracowników służby zdrowia. Kiedy tydzień później przedstawiciele ONZ i palestyńscy urzędnicy dotarli na miejsce, znaleźli dół, w którym pogrzebano zniszczone ambulanse i 15 ciał.

Według izraelskiego śledztwa sześciu z zabitych było "terrorystami Hamasu". Nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności karnej za tę zbrodnię, a dowódca Brygady Golani został jedynie upomniany.

Badanie Arab Barometer w styczniu wykazało, że poparcie Maroka dla normalizacji stosunków z Izraelem spadło z 31 proc. w 2022 r. do zaledwie 13 proc. w 2023 i 2024 r.