Szykuje się kolejna wojenka o stołki. Czechy, które przewodzą w tym półroczu Unii Europejskiej, zapowiedziały, że nie przyznają Polsce specjalnego traktowania, dostawiając dodatkowe krzesło dla przedstawicieli naszego kraju podczas unijnego szczytu 1 marca. Problem w tym, że do Brukseli wybierają się zarówno prezydent, jak i premier.

Na szczyt 1 marca zaprosiliśmy tylko po jednej osobie z każdego kraju Unii Europejskiej. Takie są zasady, jednakowe dla wszystkich, także dla Polski - oświadczyły źródła w czeskim przewodnictwie. Według nich, organizatorzy nieformalnego szczytu Unii Europejskiej otrzymali już informację, że Polskę reprezentować będzie w czasie obrad premier Donald Tusk. To nieformalny, trzygodzinny szczyt. Przy stole nie będzie miejsca ani czasu do zabrania głosu dla większej liczby osób niż po jednej na kraj UE - wyjaśniono.

Źródła dyplomatyczne jednego z dużych państw unijnych zasugerowały natomiast, że tak twarde stanowisko Pragi w sprawie liczby miejsc dla reprezentantów poszczególnych krajów może być związane z sytuacją wewnętrzną Czech. Chodzi o uniknięcie dylematu, czy na szczycie obok premiera Mirka Topolanka może pojawić się również prezydent Vaclav Klaus.

Z polskich kręgów rządowych dochodzą natomiast głosy, że gabinet Donalda Tuska naciska stale na prezydencję czeską, by dodatkowe krzesło dla Lecha Kaczyńskiego zostało jednak dostawione.

Problemu zdają się nie widzieć osoby z otoczenia głowy państwa. Prezydencki minister Mariusz Handzlik zapowiedział, że Lech Kaczyński wybiera się do Brukseli i weźmie udział w szczycie. W nieoficjalnych rozmowach Kancelaria Prezydenta podkreśla, że nie ma informacji, aby jednoczesny udział w szczycie prezydenta i premiera był kłopotliwy.

Szczyt w Brukseli dotyczył będzie kryzysu finansowego i gospodarczego. Spotkanie ma mieć formę roboczego obiadu.