Dyrektorka wrocławskiej szkoły i dyspozytor pogotowia energetycznego są winni zaniedbań, które doprowadziły do śmierci 14-letniego Filipa - tak orzekł sąd apelacyjny we Wrocławiu. 7 lat temu w wakacje chłopak grał w kosza na szkolnym boisku. Został śmiertelnie porażony przez prąd. O awarii wiedzieli dorośli i nie reagowali. To oni zostali skazani.

Dziś sędzia Grzegorz Szepelak argumentował, że dyrektora szkoły i dyspozytor pogotowia energetycznego, jako osoby dojrzałe i doświadczone, odpowiadają za to, iż wiedząc o zagrożeniu, nie podjęli żadnych działań. Oboje zostali skazani na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata.

Chłopiec został śmiertelnie porażony prądem po dotknięciu siatki ogrodzeniowej. Do tragedii doszło w lipcu 2006 roku. Filip wdrapał się na mur, na którym przywieszony był kosz, stracił równowagę i spadł. Mimo reanimacji, nie przeżył. Mur stykał się z siatką podłączoną do prądu. Za 3,5-metrowym murem znajduje się podwórko, a dalej mały zakład produkujący poduszki z pierza.

Młodzi ludzie, którzy grali w piłkę z Filipem, w rozmowie z reporterką RMF FM skarżyli się wtedy, że kabel dostarczający tam prąd podłączony jest tylko prowizorycznie. Nie było izolacji i przechodziło napięcie na ten płotek na górze muru. Jak się dotykało kosza i tej siatki, to kopał prąd - relacjonowali. Mówiliśmy o tym, ale nikt nie reagował - mówili w rozmowie z Barbarą Zielińską.

W trakcie śledztwa ustalono, że kilka dni przed tragicznym wypadkiem mieszkanka Wrocławia zgłosiła zagrożenie policji. Kobieta twierdziła wtedy, że dyżurny policjant odesłał ją do pogotowia energetycznego.