Zarzut narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia poprzez zaniechanie udzielenia pomocy usłyszeli dwaj lekarze, którzy we wrześniu ubiegłego roku odesłali z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu ciężko rannego ośmiolatka. Chłopiec zmarł w innym szpitalu.

Zdaniem śledczych, gdy śmigłowiec z chłopcem wylądował na lądowisku szpitala, lekarze powinni mu pomóc. Ośmiolatek wymagał natychmiastowej pomocy. Lekarze powinni go ratować, a nie decydować o tym, czy ma być przyjęty, czy nie. Kluczowe w sprawie było nagranie z monitoringu obejmującego lądowisko. Lekarze nie przyznają się do winy. Odmówili składania zeznań.

Do tragicznego wypadku doszło we wrześniu ubiegłego roku w miejscowości Oleśnica na Dolnym Śląsku. Chłopiec prawdopodobnie wszedł na jezdnię w niedozwolonym miejscu podczas zabawy. Potrącił go samochód. Kilka sekund później chłopiec został potrącony przez kolejny pojazd jadący z naprzeciwka.

Jak mówiła rzeczniczka Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, po transporcie chłopca z miejsca wypadku do szpitala, Uniwersytecki Szpital Kliniczny przy ul. Borowskiej odmówił udzielenia dziecku pomocy. Lekarze odesłali 8-latka do szpitala wojskowego przy ul. Weigla, gdzie trafił po blisko 20 minutach.

Sam transport trwał dwie minuty - mówi Justyna Sochacka rzeczniczka Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Resztę miały zająć kłótnie między ratownikami z LPR a lekarzami ze Szpitala Klinicznego i telefony do odpowiedzialnych lekarzy. Chłopiec na pomoc czekał w śmigłowcu.
W końcu został przewieziony do placówki przy ul. Weigla. Niestety, nie udało się go uratować.

(mpw)