"Warszawiacy udzielają nam poparcia. Przychodzili do nas z herbatą i jedzeniem" - mówią rolnicy, którzy spędzili noc w "zielonym miasteczku" przed Kancelarią Premiera. Jest ich około 30. Kolejni protestujący mają dojechać w najbliższych godzinach.

Protestujący nie mają w namiotach łóżek, więc nie spali. Wierzą, że dziś wrócą do domów, bo uda się podpisać porozumienie z ministrem rolnictwa w sprawie dodatkowych pieniędzy.

"Zielone miasteczko"powstało nielegalnie. Jednak - jak ustaliła reporterka RMF FM Magdalena Gawlik - policja nie ukarała protestujących mandatami. Co więcej, były takie sytuacje, gdy funkcjonariusze chronili koczujących rolników przed podchmielonymi osobami, które szukały pretekstu do awantury.

O poranku rolnicy szykują sobie śniadania, działa kuchnia polowa.

Kawa ciepła z rana, zupa ogórkowa tak samo. Kanapki mają dowieźć. Do tego owoce mają dowieźć, marchew. Do tego kiełbasa gotowana - opisywał poranne menu jeden z rolników.

Przez całą noc wyłączona była muzyka, żeby nie zakłócać ciszy nocnej. Jedyny hałas jaki w tej chwili słychać przy miasteczku to szum agregatu, ale jak mówią protestujący - za kilka godzin zrobi się tu znów głośno i tłoczno.

Wczoraj w Warszawie odbyły się dwie manifestacje rolników z NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność" i OPZZ Rolników i Organizacji Rolniczych. Uczestniczyło w nich kilka tysięcy osób.

Protestujący rolnicy domagają się odszkodowań za straty w uprawach spowodowane przez dziki, interwencji na rynkach wieprzowiny i mleka oraz zakazu sprzedaży ziemi cudzoziemcom. 

(pj)