Dariusz S. – jeden z oskarżonych ws. zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów w 1992 r. – przed stołecznym sądem przekonywał, że napad na dom byłego premiera był pierwszym, w którym brał udział. Mężczyzna nie chciał oglądać okazywanych przez sąd zdjęć z miejsca zbrodni. Tłumaczył to stresem. Przyznał, że przez lata nie interesował się losem postępowania w tej sprawie. "To był zbyt duży ciężar psychiczny dla mnie" – dodał.

Sędzia Stanisław Zdun dopytywał Dariusza S., jak to możliwe, że "pomimo tego bólu i cierpienia", po skoku na dom Jaroszewiczów nadal współpracował z Robertem S. - według prokuratury organizatorem napadu. Byłem przekonany, że już nigdy więcej do takiej sprawy nie dojdzie, jak pozbawienie kogoś życia w taki sposób, jak to zostało zrobione, bez jakiegokolwiek sensu i powodu - odpowiedział Dariusz S.

Oskarżony podkreślił jednocześnie, że rozmawiał na ten temat z Robertem S., a podczas innych napadów dwa razy udało się mu zapobiec tragedii. 

Dariusz S. zapewniał przed sądem, że wydarzenia z nocy 31 sierpnia na pierwszego września 1992 r. było pierwszym napadem, w jakim brał udział. Robert miał pieniądze, ja klepałem biedę. Powiedział, że mogę poprawić status majątkowy - zeznawał jeszcze w trakcie śledztwa.

Uważam, że Robertowi S. coś odbiło. (...) Później dowiedziałem się, że jest on osobą nieobliczalną, gwałtowną oraz wręcz niebezpieczną, ale tego wieczoru o tym nie wiedziałem, bo to była nasza pierwsza wspólna robota - mówił w prokuraturze Dariusz S.

Kolejną rozprawę zaplanowano na 23 lutego. Dariusz S. ma wtedy kontynuować wyjaśnienia i odnosić się do protokołów ze swych przesłuchań w śledztwie. Jak powiedział - "dużo rzeczy się nie zgadza". 

Proces ruszył w sierpniu 2020 r.

Proces o zabójstwo w 1992 r. byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony ruszył przed Sądem Okręgowym w Warszawie w sierpniu 2020 r. Na ławie oskarżonych zasiedli Robert S., Marcin B. i Dariusz S. - członkowie tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu brutalnych napadów rabunkowych.

Prokuratura zarzuciła trzem mężczyznom zasiadającym na ławie oskarżonych napad rabunkowy na posesję Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji w warszawskim Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r., podczas którego mieli wspólnie zamordować Piotra Jaroszewicza, zaś Robert S. miał zabić Alicję Solską-Jaroszewicz. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 r. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności.

Według prokuratury, w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów przez uchylone okno łazienki Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska-Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience. Oskarżeni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - 5 tys. marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.

Jak wskazuje prokuratura, prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już w godzinach wczesnoporannych, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił. We wtorek Dariusz S. mówił zaś, że nie był obecny przy Jaroszewiczu w momencie jego zabójstwa.

Po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza - według prokuratury - Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i miał ją zastrzelić.

Co zeznał Marcin B.?

Jesienią 2020 r. jeden ze współoskarżonych Marcin B. mówił w wyjaśnieniach przed sądem, że napadem na dom Jaroszewiczów kierował Robert S., to on udusił byłego premiera i zastrzelił jego żonę. Możliwe, że Robert S. będzie odnosił się do stwierdzeń pozostałych dwóch oskarżonych po zakończeniu składania wyjaśnień przez Dariusza S.

We wtorek sąd zwrócił się o rozważenie możliwości przedłużenia tymczasowych aresztów wobec całej trójki do początków września. "Sprawa jest zawiła i skomplikowana, zarzucane czyny zostały popełnione 29 lat temu" - uzasadniła przewodnicząca składu sędziowskiego sędzia Agnieszka Jarosz. Jak dodała, wyjaśnienia oskarżonych są "kluczowym dowodem w sprawie" i ich "szczegółowa weryfikacja" wymaga czasu.