"Niezbędne przygotowania do Euro 2012 zostały wykonane w stu procentach" - oświadczył w czwartek premier Donald Tusk. "Polacy mogą być dumni z tego, co osiągnęliśmy" - dodał. Z pewnością ochoty na świętowanie nie mają podwykonawcy oszukani przy budowie A2. Mimo zapowiedzi pomocy ze strony ministerstwa transportu przedsiębiorcy nie mogą liczyć na szybkie odzyskanie swoich pieniędzy. Każda chwila zwłoki przybliża ich do bankructwa.

Donald Tusk stwierdził, że lecąc śmigłowcem do Poznania mógł obserwować intensywną budowę autostrady A2. Widać wyraźnie, że w tych ostatnich dniach prace na tych najbardziej zagrożonych odcinkach są bardzo intensywne. Trochę od szczęścia będzie zależało, czy ten nadzwyczajny wysiłek umożliwi nam puszczenie ruchu przed Euro 2012 czy w trakcie - stwierdził szef rządu. Dodał, że jeśli ukończenie budowy się nie uda, "nie będzie dramatu", bo przygotowane są objazdy.

PR-owski spektakl z szefem rządu w roli głównej kontrastuje z rozmowami, które reporter RMF FM Mariusz Piekarski przeprowadził ze zrozpaczonymi podwykonawcami A2 obecnymi na spotkaniu w Sochaczewie. Przedsiębiorcy przyznają, że są o krok od bankructwa i kończą się im pieniądze na prowadzenie działalności. Nie zapłacono mi za wynajem maszyn. Chodzi o sumę rzędu 160 tys. zł. Dalsza zwłoka oznacza dla mnie wchodzenie w długi. Trzeba zapłacić podatek, ludziom zapłacić. Wszystko, co miałem, już wydałem. Teraz to jest już jazda po bandzie - żalił się reporterowi RMF FM jeden z podwykonawców.Wychodzi na to, że państwo chce wybudować sobie kawałek drogi w czynie społecznym - dodał przedsiębiorca. Zasugerował, by władze odzyskały pieniądze, którymi zapłacono firmie DSS za budowę autostrady. Ta firma nie wybudowała nawet metra chodnika, a buduje autostradę za kolosalne pieniądze i całą infrastrukturę. To tak, jakby wysłać lekarza do murowania domu - komentował z oburzeniem.

Postępowanie sądowe to dla podwykonawców droga przez mękę

Podwykonawcy z A2, którzy zechcą domagać się należnych pieniędzy na drodze sądowej, muszą przygotować się na koszmar. Jak ustalił reporter RMF FM Krzysztof Berenda, postępowania w wydziałach gospodarczych trwają średnio 580 dni. Półtora roku czekania na pieniądze może doprowadzić firmę do finansowej ruiny.

Przedsiębiorcy od lat wskazują polskie sądy jaką największą barierę w prowadzeniu działalności. To dlatego, że one po prostu są zapchane. Do tego przepisy, zwłaszcza te dotyczące egzekwowania należności, są przestarzałe. Nie ma w stu procentach skutecznego sposobu na to, by doręczyć pismo dłużnikowi. Co więcej, nawet bazy danych w ZUS-ie i urzędach skarbowych są nieaktualne, więc gdyby jakiś przedsiębiorca chciał odzyskać od nieuczciwego partnera pieniądze - to czeka go droga przez mękę.