To był bardzo pracowity początek wakacji dla ratowników TOPR. Tylko wczoraj doszło do trzech poważnych wypadków pod Rysami i Kozią Przełęczą, w których poszkodowanych zostało sześcioro turystów. Wszyscy poślizgnęli się na śniegu. Jednego z turystów ratownicy szukali przez całą noc. Dotarli do niego po 17 godzinach.

Piękna pogoda w Tatrach skusiła w pierwszy weekend wakacji tysiące turystów. Wiele osób przed wyjściem na szlaki nie sprawdziło komunikatów TOPR czy Tatrzańskiego Parku Narodowego. W takim samym stroju, w jakim spacerowali po Krupówkach, wybrali się wysoko w góry. Wysoko w Tatrach, po kapryśnej i chłodnej wiośnie, wciąż zalega sporo śniegu. W ten sposób ludzie w letnich butach, krótkich spodenkach i koszulkach z krótkim rękawem, zaleźli się na stromych płatach śniegu pod Rysami, Kozią Przełęczą czy Zawratem.

Do pierwszego wypadku doszło wczoraj przed godziną 14 pod Rysami. Poniżej Buli młode małżeństwo poślizgnęło się i zaczęło osuwać po śniegu w stronę Czarnego Stawu. Nie mieli czekanów, nie mogli więc się zatrzymać i w czasie kilkusetmetrowej jazdy nabrali dużej prędkości. Z impetem wpadli na skały poniżej płata śniegu.

Mężczyzna doznał bardzo poważnego urazu kręgosłupa, głowy, a także nogi. Jego żona ma złamane udo. Mimo bardzo silnego wiatru, pilotom policyjnego śmigłowca (na czas remontu "Sokoła" TOPR wspomaga on tatrzańskich ratowników), udało się dolecieć w pobliże miejsca wypadku. Najpierw do zakopiańskiego szpitala został przetransportowany 31-letni mężczyzna. Podczas kolejnego, ryzykownego lotu, na pokład udało się zabrać jego żonę. Wczoraj mężczyzna został przewieziony do specjalistycznej kliniki. Nie można wykluczyć, że uraz jest na tyle poważny, iż będzie sparaliżowany od szyi w dół. To była podróż poślubna pary.

W niedzielę po godzinie 17 doszło do bardzo podobnego wypadku pod Kozią Przełęczą. Rodzina z Łodzi próbowała pokonać stromy płat śniegu. Ojciec z synem zaczęli po nim zjeżdżać na butach. Niestety, nie mieli sprzętu do turystyki zimowej, 54-letni mężczyzna zbytnio się rozpędził i uderzając w kamień złamał nogę. Ratownikom udało się dotrzeć do niego śmigłowcem, ale z powodu załamania pogody maszyna nie mogła już wrócić. Ratownicy TOPR niemal do północy, w strugach ulewnego deszczu, znosili rannego na Halę Gąsienicową. Potem samochodem terenowym zwieźli go do Zakopanego.

17 godzin akcji

O godzinie 18.30 dotarła wiadomość o kolejnym turyście, który uległ wypadkowi pod Rysami. Mężczyzna pogubił się w kopule szczytowej i ześlizgnął się po śniegu uszkadzając sobie rękę i nogę. Nie potrafił dokładnie określić, w jakim miejscu się znajduje, a jego telefon przestał odpowiadać po około godzinie. Z powodu burzy i zapadającego zmroku ratownicy nie mogli skorzystać ze śmigłowca. Od słowackiej i polskiej strony wyruszyły pieszo dwie grupy poszukiwawcze. Dopiero około drugiej w nocy ratownicy nawiązali kontakt głosowy z poszkodowanym mężczyzną. Nie mogli jednak określić dokładnie miejsca, w którym się znajduje. Dopiero w poniedziałek o świcie udało się go wypatrzyć w terenie między skałami. Miejsce okazało się na tyle problematyczne, że słowaccy ratownicy musieli donieść specjalną linę dyneemę, na której turysta mógł zostać  wciągnięty na szczyt.

Dopiero stamtąd ratownicy mogli go sprowadzić na dół. W sumie akcja trwała 17 godzin w większości w ulewnym deszczu i przechodzących co chwilę burzach. Kontakt radiowy i telefoniczny z ratownikami był mocno utrudniony. Turysta miał dużo szczęścia. Mimo upadku po stromym śniegu, a potem w skalistym terenie, nie ma poważnych obrażeń. Był mocno potłuczony i miał złamany palec.

(ug)