Ratownicy TOPR kilka razy interweniowali w sylwestrową noc w Tatrach. Przewieźli do szpitala dwie osoby, które nie mając raków próbowały zejść z Przełęczy Liliowe. Turyści poślizgnęli się, co skończyło się kilkusetmetrowym zjazdem po zlodowaciałym śniegu.

Turyści są mocno poobijani, ale mogą mówić o wielkim szczęściu, bo przeżyli. 

Innego poturbowanego turystę, który zjechał z Przełęczy Krzyżne, TOPR-ocy zabierali z Hali Gąsienicowej. 

Apele o niewychodzenie w wysokie góry nie poskutkowały, choć tylko w środę i czwartek na polskich i słowackich szlakach zginęło siedem osób, a kilkadziesiąt osób zostało rannych.

Najbardziej dramatyczny przebieg miała akcja zakończona wczoraj, którą prowadzono na Kazalnicy. Po 13-godzinnej akcji ratownicy TOPR - wspierani przez słowacki śmigłowiec - uratowali turystę, który po wypadku z dużej wysokości zawisł na linie nad przepaścią. Po przewiezieniu do szpitala, mężczyzna zmarł. 

Przez ostatnie dni dosłownie nie mieliśmy chwili wytchnienia - mówi ratownik TOPR Andrzej Marasek. Zanotowaliśmy 32 działania w górach, to jest naprawdę przerażająca ilość. Udzieliliśmy pomocy 43 osobom, z tego 15 osób doznało bardzo cieżkie obrażenia, 13 osób lekkie i niestety zanotowaliśmy też pięć wypadków śmiertelnych - dodał. 

Przyczyną wszystkich wypadków było poślizgnięcie i upadek z dużej wysokości. 

(mal)