​Jest śledztwo w sprawie śmierci na służbie policjanta, wykładowcy szkoły policyjnej w Legionowie na Mazowszu. Wczoraj 41-letni funkcjonariusz źle się poczuł w pracy. Zawieziono go do przychodni. Tam zmarł. Oddzielne postępowanie prowadzi również pogotowie ratunkowe.

Prokuratorzy za kwalifikację tego postępowania przyjęli nieumyślne spowodowanie śmierci. Do wyjaśnienia jest kilka spraw, m.in. dlaczego mężczyzna trafił do przychodni prywatnym samochodem, mimo że dzwonił po pogotowie.

Z ustaleń naszego dziennikarza wynika, że jednym z kluczowych dowodów będzie nagranie rozmowy policjanta z dyspozytorem pogotowia ratunkowego.

Po południu wykładowcę z uczelni zawiózł do przychodni kolega. Funkcjonariusz miał robione badania. Podczas nich stracił przytomność i mimo reanimacji mężczyzny nie udało się go uratować. Przyczyną zgonu był najprawdopodobniej rozległy zawał.

Komenda Główna Policji także wyjaśnia sprawę. Do centrum szkolenia w Legionowie wysłani zostali funkcjonariusze z Biura Kontroli.

Koledzy obwiniają pogotowie

Koledzy zmarłego 41-latka obwiniają pogotowie. Dyspozytor Pogotowia Ratunkowego odmówiła przysłania karetki i poinformował, by we własnym zakresie zgłosił się do przychodni - napisał kolega funkcjonariusza na Facebooku.

W trakcie oczekiwania na wizytę lekarską jego stan się pogorszył. Stracił przytomność, przeprowadzona reanimacja okazała się nieskuteczna i o godz. 17:04 lekarz stwierdził zgon policjanta, jako przyczynę wskazując rozległy zawał serca - podkreśla. Policjant osierocił dwójkę dzieci. 

Pogotowie prowadzi postępowanie

Warszawskie pogotowie ratunkowe wszczęło postępowanie w tej sprawie. Otrzymali już od policji numer telefonu, z którego policjant dzwonił do dyspozytora oraz dokładną godzinę.

Pracownicy pogotowia sprawdzają zarejestrowane zgłoszenia, by ustalić treść wczorajszej rozmowy. Będzie to jeden z kluczowych dowodów w śledztwie. 

(az)