Żona marszałka Ludwika Dorna poleciała wraz z mężem i resztą polskiej delegacji do Korei Południowej i nie zapłaciła za to ani grosza. Jak ustalił tygodnik „Przekrój”, koszty pobytu grupy pokrył rząd w Seulu, ale za przelot muszą zapłacić polskie władze.

Jak tłumaczy ten wyjazd rzecznik marszałka Dorna? Witold Lisicki mówi, że to oficjalna wizyta, na którą została zaproszona również żona marszałka, a w takim wypadku trudno odmówić. W związku z tym skarb państwa nie ponosi tutaj żadnych kosztów, ponieważ protokół mówi, że podczas takich wizyt koszta, które są związane z pobytem na miejscu, pokrywane są przez stronę zapraszającą - tłumaczy rzecznik.

Za samolot płacimy jednak my - podatnicy. Zdaniem Lisickiego koszta są minimalne, bo samolot i tak polecieć musiał. Nie ma więc znaczenia, ile osób zabrał na pokład. Marszałek wspaniałomyślnie zapłaci za nocleg swojej małżonki, ale w Kabulu, gdzie bawi dzisiaj. Pani Dorn jest więc wyjątkową szczęściarą.

Złościli mówią, że Kancelaria Sejmu i tak zaoszczędziła. Pozostali lecący z marszałkiem posłowie i urzędnicy nie mogli zrobić takiej przyjemności swoim żonom.