​Jest wielkości dwuzłotówki, wygląda jak pocisk z haczykami i może przez kilka lat stymulować serce pacjenta. W warszawskim szpitalu Uniwersytetu Medycznego przy Banacha zakończyły się dwie operacje wszczepienia pacjentom najmniejszego na świecie stymulatora serca.

Lekarze dostarczyli te mikrourządzenia od pachwiny przez żyłę do serca pacjenta. Miniaturyzacja to nie jest jedyna zaleta tych stymulatorów. Są mniej zawodne  - mówi tuż przed zabiegami dr Marcin Grabowski.

Tradycyjne stymulatory mają elektrody - to druty, które ulegają uszkodzeniu, łamią się. To główne ograniczenie. A stymulator bezelektrodowy nie ma tych ograniczeń. Te mikrostymulatory są jednocześnie elektrodą, baterią i programem komputerowym, który analizuje rytm serca i reguluję jego pracę - mówi dr Grabowski.

Miniaturowy stymulator dostarczany jest do serca właściwie bezinwazyjnie. Nie ma potrzeby otwierania klatki piersiowej. Wystarczy nakłucie podobne do zastrzyku. Pacjentowi nie zostaje nawet ślad. Wchodzimy do jam serca, umieszczamy urządzenie wielkości kapsułki lekowej, wychodzimy i wszystko - mówi dr Grabowski.

Według danych producenta stymulator dzięki miniaturowej baterii, w zależności od rytmu stymulacji serca, może pracować nawet 10 lat. Dodatkową zaletą urządzenia jest fakt, że pacjent bez problemów może poddawać się badaniom rezonansem magnetycznym i nie musi pamiętać o stymulatorze - np. podczas kontroli na lotnisku. Starsze urządzenia mogły być zaburzane działaniem pola elektromagnetycznego. Z tym urządzeniem nie powinno być takich kłopotów, a pacjent może być poddawany nawet badaniu rezonansem - dodaje dr Grabowski.

W szpitalu na Banacha stymulator zdecydowano się wszczepić dwóm pacjentom, u których wcześniejsze metody leczenia zawiodły. To chorzy w wieku 66 i 73 lat, i dla nich to ostateczna opcja - mówi dr Grabowski. Inna duża operacja z otwarciem klatki piersiowej byłaby zbyt dużym zagrożeniem.

(az)