Siedzicie na bombie. Góra tydzień, może dwa i dojdzie do eksplozji - takie słowa górnicy z Halemby słyszeli od swoich kolegów na długo przed katastrofą. Zagrożenie wybuchem nie było dla nikogo tajemnicą. Dzień przed tragedią inną grupę górników dwa razy wycofywano z feralnego pokładu 506.

W poniedziałek czujniki wskazały tam przekroczone normy gazu. Następnego dnia - w eksplozji metanu zginęło 23 mężczyzn. Najmłodszy miał 21 lat. Górnicy ujawniają w rozmowach z RMF FM, że wiedza o zagrożeniu była powszechna w kopalni:

Górnik pracujący w miejscu wybuchu dzień wcześniej, powiedział reporterom RMF, że już w poniedziałek ze względu na zbyt duże stężenie metanu wycofywano górników z korytarza. Kiedy sytuacja się poprawiała, wracali do pracy.

Zobacz również:

Dlaczego pozwala się pracować górnikom, skoro wiadomo, że były już takie problemy z wydobywający się metanem? „Halemba” to wyjątkowo niebezpieczna kopalnia jeśli chodzi o zagrożenie metanem. Jak twierdzi rzecznik zakładu Jan Sienkiewicz, praca jest przerywana dość często. Decyduje o tym aparatura pomiarowa i oczywiście szefostwo. Takie są procedury. Jeżeli tylko stężenie metanu bądź innych gazów pod ziemią przekracza minimalne dopuszczalne wartości, natychmiast zapada decyzja o wycofaniu całej załogi z rejonu. Wtorkowa ekipa, która rozpoczęła zmianę o godzinie 12:30 nie została wycofana, ponieważ nie było sygnałowo, że może im coś grozić.

Śledztwo wykaże, czy wszyscy zastosowali się do istniejących procedur.