"Skrajnie poparzony chłopiec do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego trafił w stanie krytycznym. Po trzech miesiącach walki o jego zdrowie i ponad 100 godzinach operacji opuścił oddział o własnych siłach" - pisze w środowym wydaniu "Dziennik Polski". Gazeta przedstawia na pierwszej stronie zakończoną happy endem dramatyczną historię 12-letniego Tomka.

"Skrajnie poparzony chłopiec do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego trafił w stanie krytycznym. Po trzech miesiącach walki o jego zdrowie i ponad 100 godzinach operacji opuścił oddział o własnych siłach" - pisze w środowym wydaniu "Dziennik Polski". Gazeta przedstawia na pierwszej stronie zakończoną happy endem dramatyczną historię 12-letniego Tomka.
Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie-Prokocimiu. /PAP/Jacek Bednarczyk /PAP

Nie mam wątpliwości, że to cud, inaczej nie da się tego wytłumaczyć. Zaraz po wypadku lekarze kazali nam się nastawić na najgorsze, ale dzięki staraniom całego zespołu nasz syn doszedł do siebie - mówi cytowana przez "Dziennik Polski" pani Wiesława, mama 12-letniego Tomka.

"Chłopiec pod opiekę specjalistów z Dziecięcego Centrum Oparzeniowego w krakowskim Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym trafił trzy miesiące temu. Miał poparzone blisko 80 proc. powierzchni ciała: twarz, ręce, klatkę piersiową, nogi. W wielu przypadkach takie obrażenia kończą się śmiercią" - podkreśla gazeta.

Jak pisze "DP", chłopiec poważnie poparzył się w domu. "Chciał samodzielnie sprawdzić, jak działa biokominek. Butla z płynem służącym za podpałkę wybuchła i chłopiec stanął w płomieniach" - relacjonuje gazeta. Usłyszałam ogromny huk, wybiegłam z piwnicy i zobaczyłam Tomka, cały się palił. Był prosto po kąpieli, ubrany jedynie w bokserki. Wrzuciłam go do wanny, żeby ugasić płomienie - wspomina mama chłopca.

W "Dzienniku Polskim" także:

- Trzy miesiące bez "prawka" to mniej śmiertelnych wypadków

- Naukowcy z AGH stworzyli ultraszybką kamerę rentgenowską

(mn)