Prokuratura w Świnoujściu postanowiła wszcząć śledztwo w sprawie sobotniego wypadku na Bałtyku. Śledczy zbadają, co się stało, zanim polski nurek zszedł pod wodę i zaginął we wraku promu "Jan Heweliusz".

Śledczych interesuje przede wszystkim to, jak była zorganizowana wyprawa i czy spełniono wszystkie wymogi bezpieczeństwa. Prześledzone zostanie dokładnie, co działo się na statku „Baltic Lady” , którym ze Świnoujścia wypłynęli nurkowie. Prokuratura chce wiedzieć, jak przebiegała akcja ratunkowa, bo służby ratunkowe o wypadku dowiedziały się około godziny 20, a wiadomo, że do tragedii doszło o godz. 13.

Według informacji RMF FM, na statku nie działała radiostacja. Jak dowiedział się nasz reporter, prokuratura nie zleci nikomu akcji poszukiwania ciała na "Heweliuszu", bo na tym etapie śledztwa nie zachodzi podejrzenie, że we wnętrzu wraku mogło dojść do przestępstwa. Wiadomo, że decyzja o wpłynięciu do promu, była samowolną decyzją nurka, który zaginął.

Przypomnijmy. Członkowie wyprawy nurkowali w parach. Gdy zeszli do maszynowni, po jakimś czasie wynurzył się tylko jeden z nich i zaalarmował kolegów. Pod wodę zeszli pozostali nurkowie, którzy szukali zaginionego ponad godzinę. Gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatu, wrócili do jednostki, którą przypłynęli do Świnoujścia.

Z przesłuchań uczestników feralnej wyprawa wynika, że dwaj nurkowie, z których jeden zaginął, wbrew zakazowi wpłynęli do wnętrza wraku, choć mieli świadomość, że jest to niebezpieczne. Wszyscy uczestnicy wyprawy byli trzeźwi. Zaginiony 42-letni płetwonurek od sześciu lat uprawiał ten sport. Pochodzi z okolic Stargardu Szczecińskiego.