Jestem niewinny, nie miałem żadnych tajnych informacji i nikogo nie ostrzegałem – tak poseł SLD Andrzej Jagiełło odpowiada na zarzuty w sprawie udziału w tzw. aferze starachowickiej. Poseł miał ostrzec swoich partyjnych kolegów przed akcją Centralnego Biura Śledczego.

Po piątkowej publikacji „Rzeczpospolitej” prokuratura uznała, że przesłucha posła nie jako świadka, ale jako podejrzanego. Do tego potrzebne jest uchylenie jego immunitetu. Przesłuchanie nie mogło więc dziś dojść do skutku, mimo to Jagiełło pojawił się w prokuraturze.

Dziennikarzom powiedział, że jest całkowicie niewinny: Nie może być poważnych dowodów, bo nic się nie działo - powiedział poseł. Co ciekawe, Jagiełło twierdzi, że... nie wie, czy dzwonił do starosty Mieczysława S. przed jego aresztowaniem: Nie wiem, muszę to zobaczyć. Wy wiecie więcej niż ja - mówił.

Dla prokuratury sprawa jest jednak oczywista. Dysponując mocnymi dowodami – m.in. nagraniami jego rozmów telefonicznych ze starachowickimi samorządowcami – minister sprawiedliwości zwrócił się do Sejmu o uchylenie immunitetu posła Jagiełły. Prokuratura chce postawić mu zarzuty utrudniania śledztwa. Grozi za to od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Posłuchaj relacji reportera RMF Pawła Świądra:

Na tym sprawa się nie kończy. Jak wiadomo, poseł SLD, w rozmowie z samorządowcami powoływał się na wiceszefa MSWiA, Zbigniewa Sobotkę. Ten ostatni zaprzecza. Z kolei premier Leszek Miller przyznał, że już 2 tygodnie przed publikacją "Rzeczpospolitej" wiedział o przeciekach, a mimo to nie zawiesił ani nie urlopował Sobotki.

16:00