Działający od 2010 r. elektroniczny sąd miał przyśpieszyć postępowania w sprawach nie budzących wątpliwości, np. wobec osób nie płacących rachunków za telefon czy prąd, przypomina "Dziennik Polski".

W praktyce ten sąd stał się jednak maszynką do zarabiania pieniędzy dla firm windykacyjnych, które wykorzystując jego błędy, zaczęły ściągać nawet nieistniejące długi, pisze "Dziennik Polski".

Okazuje się, że aby złożyć przeciwko komuś pozew w e-sądzie, wystarczy w kilku zdaniach napisać, że dana osoba winna jest nam pieniądze. Nie trzeba, a nawet nie można, załączyć żadnych dowodów, bo system informatyczny e-sądu tego nie przewiduje.

E-sąd nie bada dowodów. Dlatego firmy windykacyjne od początku jego działania skupowały długi i za jego pomocą masowo dochodziły wierzytelności. Nierzadko w ten sposób upominały się o zadłużenia przedawnione, a nawet takie, których nigdy nie było, mówi Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. Zdarzało się również, że windykator nawet kilkakrotnie żądał spłaty tego samego długu od jednego dłużnika.

Do tej pory do e-sądów wpłynęło ponad 7 mln wniosków, a w ponad 6,5 mln spraw wydano nakaz zapłaty. Według prawników nawet setek tysięcy nakazów w ogóle nie powinno być.

(j.)