Najwięcej zabitych i rannych w Biesłanie to dzieci. To właśnie one stały się głównymi bohaterami dramatu. Tak zdecydowali terroryści, którzy specjalnie wybrali szkołę jako cel ataku.

Terroryści zakładali, że nikt nie zdecyduje się na szturm szkoły pełnej małych zakładników. Ale sami traktowali dzieci nieludzko. Ponad 1000 osób, dorosłych i dzieci, stłoczono w małej sali gimnastycznej; więźniowie równocześnie nie mogli usiąść, a tym bardziej się położyć. Spali na zmianę.

Nie wolno było otwierać okien, nie było czym oddychać, a na drugi dzień terroryści zabronili pić wodę. Dzieci sikały do butów i piły mocz, mdlały z pragnienia, straszliwego gorąca i braku powietrza. W geście dobrej woli bandyci zwolnili kilkoro dzieci, które nie miały jeszcze dwóch lat, ale w ich rękach ciągle pozostało co najmniej szesnaścioro maluchów w wieku przedszkolnym.

Wczoraj, gdy nastąpiła eksplozja i zaczęła się strzelanina, matki, próbując ratować swoje dzieci, wyrzucały je na zewnątrz przez okna sali gimnastycznej. Kobiety, które były w głębi pomieszczenia, przykrywały dzieci swoimi ciałami. Niektóre dzieci bandyci stawiali w oknach, by komandosi nie strzelali w ich stronę.

Stamtąd biegły, otworzyłam furtkę do ogrodu i krzyczę: tutaj uciekajcie. One myślały, że ich ktoś goni. Dzieci było chyba ze 60. Wszystkie krzyczały: pić, pić, chcę wody. Jeden chłopczyk prosi: proszę mi dać jabłko. A wszystkie takie malutkie. Potem przyszli milicjanci i przenieśli je przez plot. I cały czas była silna strzelanina. To wstrząsająca relacja Wiery Aguzarowej, która mieszka tuż obok szkoły w Biesłanie.