MSWiA nie ma sobie nic do zarzucenia w sprawie śmierci dwójki stołecznych policjantów. Nie tylko minister Ludwik Dorn, ale także jego zastępca odpowiadający za policję, nie zamierzają podać się do dymisji.

Poszukiwania policjantów trwały prawie 4 doby. Zaginęli po tym, gdy odwozili do domu w Siedlcach dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego w MSWiA. Wykonywali polecenie swojego komendanta.

Ja nie będę się w tej sytuacji wdawał się w pyskówki polityczne z SLD - odpowiada teraz Ludwik Dorn. Wszelkie wyjaśnienia będą w stosownej formie udzielane - dodaje.

Wiceminister Marek Surmacz przekonuje z kolei, że działania ministerialnego dyrektora odwożonego przez policjantów do Siedlec nie miały żadnego związku z jego pracą w ministerstwie. To była jego prywatna sprawa – powiedział Surmacz.

Bardzo trudno jest przyjmować odpowiedzialność polityczną za czyny prywatne, których dopuszczają się pracownicy resortu spraw wewnętrznych i administracji - mówi. Jak twierdzi, przyjęcie dymisji dyrektora to na razie wystarczające kroki, które podjął resort. Trzeba oddzielić dwie sprawy, które nie mają formalnego związku – dodał: To nadużycie bardziej etyczne ze strony pana dyrektora Serafina od tego co się stało w następstwie wyjazdu tego radiowozu poza rejon pełnienia służby. Wiceminister Surmacz odpiera też zarzuty opozycji pod adresem resortu spraw wewnętrznych twierdząc, że opozycja żeruje na tragedii.

Marek Surmacz odpiera zarzuty, że jego resort od początku afery wprowadzał w błąd opinię publiczną informując o rzekomo tajnej misji policjantów. Resort twierdził też, że dyrektor biura wyjechał w podróż służbową zagranicę - choć okazało się, że przebywał on w kraju:

O szumie informacyjnym wokół zaginięcia policjantów – posłuchaj relacji Krzysztofa Zasady:

Resort - według zapewnień Ludwika Dorna – miał być wzorem przejrzystości i przykładem dla innych. Teraz może być przykładem, jak się odcinać, nie widzieć związku i zrzucać winę na podległe służby.