Słowo przeciwko słowu w sprawie zamieszania dotyczącego opóźnienia przy ekshumacji w sprawie Anny Walentynowicz. Gdański sanepid broni się przed zarzutami ze strony Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Śledczy przyznali dziś, że według ich wiedzy, inspektorzy oddali się sprzed cmentarza nikogo o tym nie informując.

Prokurator Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie tłumaczył dziś zaistniałą sytuację. Ekshumacja Anny Walentynowicz była bowiem planowana w poniedziałek na godzinę 3 w nocy. Rozpoczęła się z ponad dwu i pół godzinnym opóźnieniem, bo na liście osób dopuszczonych w miejsce czynności zabrakło przedstawicielek sanepidu.

Prokuratura zwróciła się do Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego w Gdańsku o wyznaczenie przedstawicieli do udziału w ekshumacji. Inspektor Powiatowy powiadomił prokuraturę pismem, że wyśle swoich przedstawicieli na tę czynność, nie podając jednakowoż ich nazwisk. Stąd też na liście przygotowanej dla policji i żandarmerii, na której wyszczególnione były wszystkie osoby, których wstęp na teren cmentarza był możliwy, pod pozycją 22 napisano tylko przedstawiciel Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego, bez podania nazwiska, ale pozycja inspektor widniała - mówił Szeląg.

Dodał, że panie z sanepidu próbowały wejść na teren cmentarza, lecz kiedy ich dane miały zostać zweryfikowane przez żandarmów u śledczych, "oddaliły się" sprzed cmentarza. Według dokumentów, które mam z Żandarmerii, panie inspektor przyszły, przedstawiły się funkcjonariuszom na bramie. Poproszono je aby poczekały, żeby zweryfikować możliwość ich wpuszczenia u prokuratora. W tym czasie miało nastąpić pewne zamieszanie związane z obecnością osób przed cmentarzem, i w tym czasie panie po prostu oddaliły się miejsca planowanej czynności bez podawania przyczyn. Czyli nie było tak, że nie wpuszczono ich - mówił Szeląg.

Sanepid przedstawia inną wersję

Inaczej jednak widzą całą sytuację pracownicy gdańskiego sanepidu - już po dokonaniu wewnętrznych wyjaśnień w tej sprawie. Panie inspektor miały przybyć w okolice cmentarza przed godziną 3. Wtedy też udały się do patrolu Żandarmerii, aby dostać się na teren zaplanowanej ekshumacji. Dowiedziały się, że ich nazwiska nie znajdują się na liście osób upoważnionych w czynności związanej z ekshumacją. Zostały poproszone o poczekanie do czasu wyjaśnienia całej sprawy. Z informacji, które podawały, kilkukrotnie podchodziły do żandarmerii, z prośbą o wpuszczenie ich na teren cmentarza. Tuż przed godziną 4 panie otrzymały informacje, że lista jest już zamknięta i nie ma możliwości, aby wzięły udział w tych czynnościach. Podziękowano paniom za przybycia i poproszono je o opuszczenie cmentarza. W związku z tym, około godziny 4, panie wróciły własnym transportem do domu - mówi rzecznik gdańskiego Sanepidu Alina Chamerska.

Panie inspektor wróciły na cmentarz około 5:20. Zostały przywiezione przez żandarmerię wojskową. Jak mówi Alina Chamerska, stało się to m.in. po kontakcie z zastępcą Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego w Gdańsku, ze strony żandarmerii i śledczych. Ostatecznie wzięły udział w ekshumacji.

Jak twierdzą w sanepidzie, pismo z informacją o tym, że Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny wyznaczył swoich przedstawicieli do planowanej na gdańskim cmentarzu Srebrzysko ekshumacji, zostało wysłane do Okręgowej Prokuratury Wojskowej w Warszawie 21 sierpnia. Skoro nie podano w nim danych konkretnych osób, był niemal miesiąc na ich uzupełnienie. Nikt do sanepidu jednak z taką prośbą, ani wnioskiem się nie zwrócił. Szkoda, bo zamieszania i opóźnień można było uniknąć.