W sprawie Chmielnej 70 zatajono szereg dokumentów przed prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz - oświadczył pełnomocnik miasta przed komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji.

W sprawie Chmielnej 70 zatajono szereg dokumentów przed prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz - oświadczył pełnomocnik miasta przed komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji.
Widok na Pałac Kultury i Nauki /Marcin Obara /PAP/EPA

Jak mówił pełnomocnik miasta Bartosz Przeciechowski, wiedza, którą dziś dysponuje prezydent Warszawy jest "nieporównywalnie większa niż wiedza, jaką przekazywano i raportowaniu pani prezydent do września 2016 roku. Szereg informacji został przed panią prezydent zatajony, a w szczególności notatka z ministerstwa finansów z 2011 roku (dotycząca spłacenia roszczeń obywatela Danii ws. Chmielnej 70 - PAP)" - stwierdził.

Zaznaczył, że prezydent, po tym gdy uzyskała pełną wiedzę, np. o tym, że w toku procedowania pojawiła się informacja z ministerstwa finansów, podjęła szereg działań, które zmierzają do zmiany sytuacji. Zwolniła dyscyplinarnie szereg pracowników. Rozwiązała BGN i przeorganizowała je w Biuro Spraw Dekretowych - wskazał pełnomocnik.

Przypomniał, że toczy się śledztwo, a sąd okręgowy, stosując środki zapobiegawcze, w tym areszt wobec jednej osoby, uznał za wysoce prawdopodobne popełnienie przestępstwa niedopełnienia obowiązków przez pewną grupę urzędników oraz przyjmowanie korzyści majątkowej przez konkretnego urzędnika. Na podstawie ustaleń prokuratury istnieje prawdopodobieństwo, że istniała wśród grupa osób, której celem było uzyskanie korzyści majątkowej, której celem było popełnienie przestępstwa - podkreślił prawnik.

Wskazywał, że 12 maja 2016 roku prezydent złożyła zawiadomienie do prokuratury, "co było pierwszym takim działaniem formalnym ze strony jakiegokolwiek organu, zmierzające do weryfikacji działań, które miały miejsce wśród niektórych urzędników miasta". Przeciechowski dodał, że w sierpniu 2016 roku prezydent uzyskała też wpis w księdze wieczystej, w ramach którego użytkownicy wieczyści nie mogą zbywać ani obciążać tej nieruchomości. To były działania, które uniemożliwiały obrót tą nieruchomością i miały na celu powrót jej do miasta, co nastąpiło. Protokolarnie nieruchomość została przejęta we władanie miasta. Dzisiaj nieruchomość przy Chmielnej 70 jest we władaniu miasta - stwierdził pełnomocnik.

Inny pełnomocnik miasta, Zofia Gajewska podkreśliła z kolei, że prezydent uważa za słuszne udzielenie komisji wsparcia. Prezydent m. st. Warszawy dostrzega odmienne stanowisko prawne komisji, jednak mimo wszystko za dominujące i trafne uznaje swoje stanowisko. Jest ono takie, że w świetle zasad postępowania administracyjnego, organ I instancji nie może być stroną, ani w postępowaniu w wyższej instancji, ani w postępowaniu nadzwyczajnym - powiedziała.

"Gronkiewicz-Waltz mówiła, że panuje nad sytuacją"

Były pracownik BGN Krzysztof Śledziewski zaznaczył, że podczas pracy w urzędzie miasta mówił swoim zwierzchnikom o nieprawidłowościach związanych z reprywatyzacją.

Ja w czasie swojej pracy w urzędzie miasta stołecznego niejednokrotnie rozmawiałem ze swoimi zwierzchnikami, że takie nieprawidłowości występują, raportowałem im o tym, niestety w urzędzie nie było praktyki pisemnego powiadamiania przełożonych o wątpliwościach etc. Nie wiem czy to było robione celowo czy niecelowo, ale nie było takiej praktyki - podkreślił Śledziewski.

Świadek podał, że 29 sierpnia 2016 roku złożył na ręce prezydent miasta stołecznego Warszawy wypowiedzenie umowy o pracę. Przyczyną tego wypowiedzenia pracy była utrata zaufania do pani prezydent, do urzędu (...). Pani prezydent mówiła iż panuje nad sytuacją, przeprowadza różnego rodzaju audyty, kontrole, powoływała się w jednej z rozmów na audyt, który miał być przeprowadzony w sprawie nieruchomości Chmielna 70, jednak ja dysponuję pismem dyrektor biura prawnego z dnia 6 września 2016 roku, które temu zaprzecza - żadnego audytu do dnia 29 sierpnia 2016 w sprawie Chmielnej nie było - powiedział były pracownik biura.

W mediach pokazały się informacje o moim dyscyplinarnym zwolnieniu, ja stwierdzam, że do dnia złożenia mojego wypowiedzenia umowy o pracę takiego zwolnienia dyscyplinarnego nie było - podkreślił Śledziewski i dodał, że "prawie miesiąc" po tym, kiedy już nie pracował w urzędzie dostał za pośrednictwem poczty "podpisane przez pana Marcina Wojdata wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym".

W ocenie świadka komisja reprywatyzacyjna "wykonuje bardzo dobrą robotę dla Polski". Przywracacie zasadę elementarnej sprawiedliwości. Moich krzywd związanych z moją pracą i rozwiązaniem tej pracy w urzędzie miasta stołecznego raczej nikt nie wyrówna, nikt też nie przywróci życia pani Brzeskiej - podkreślił Śledziewski.

"Przygotowanie decyzji ws. Chmielnej 70. polecił mi Jakub R."

Śledziewski mówił też o sprawie tzw. umów indemnizacyjnych - czyli kwestii odszkodowań dla dawnych właścicieli działek z zagranicy. Dodał, że o tym, iż obywatel Danii, dawny właściciel działki Chmielna 70, jest objęty taką umową, mówił swemu kierownikowi i swej naczelnik. Treść mojej informacji była taka, że w wykazie duńskiej listy znajduje się nazwisko Jana Holgera Martina; jest co prawda przekreślone. Pytanie moje było do moich zwierzchników: co my dalej z tym robimy? - zeznał Śledziewski. Po pewnym czasie uzyskałem informację, że kwestie indemnizacji należą do Ministra Finansów i jeśli oni znajdą podstawy to wszczną postępowanie i generalnie sprawa zamarła chyba do czerwca 20102 roku - dodał świadek.

Pytany przez szefa komisji Patryka Jakiego, czy jego zwierzchnicy mieli pełną wiedzę, że w takiej sytuacji decyzja ws. działki nie powinna być wydana, Śledziewski odparł, że "w sprawach takiej wagi decyzje podejmował zazwyczaj dyrektor (BGN), jego zastępca bądź ktoś wyżej".

Na pytanie Jakiego o przyspieszenie sprawy wydania decyzji ws. Chmielnej we wrześniu 2012 roku, Śledziewski zeznał, że Jakub R. polecił mu wtedy bezpośrednio przygotowanie projektu decyzji. Dodał, że nie wiedział wtedy, że z końcem roku R. odchodzi z BGN. Indagowany, czy nie budziło to jego wątpliwości, świadek odparł, że "z perspektywy lat powinno to budzić wątpliwości".

Podkreślił także, że Jakub R. kazał napisać pozytywną decyzję reprywatyzacyjną w sprawie Chmielnej 70. W tym tonie było całe postępowanie - po to robi się podział nieruchomości, żeby wydzielić działki do zwrotu - dodał.

Były wicedyrektor BGN Jakub R. usłyszał już prokuratorskie zarzuty w sprawie afery reprywatyzacyjnej. To on wydał decyzję ws. Chmielnej na rzecz Janusza Piecyka, mec. Grzegorza Majewskiego i Marzeny K.

Śledziewski zeznał, że "może domniemywać", iż nie było przypadkiem, że uchwalony w 2010 roku przez Radę Miasta plan zagospodarowania przestrzennego pl. Defilad dopuszczał powstanie dwóch punktowców powyżej 200 m wysokości na działce Chmielna 70 oraz na sąsiedniej, dawna Sienna 29.

Współpraca z ABW

Śledziewski odniósł się także do doniesień na temat swoich związków z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego. To nie była współpraca na zasadzie, że referent Śledziewski co miesiąc udawał się na Rakowiecką i zdawał sprawozdanie ze spraw. Polegało to na tym, że bodajże we wrześniu 2011 roku na polecenie przełożonych przygotowaliśmy, jako pracownicy wydziału, wykaz pewnych spółek, które ubiegają się o mienie na terenie Warszawy. Tych spółek było bodajże kilkanaście - powiedział.

Następnie któryś z dyrektorów polecił (...), że w sytuacji kiedy postępowanie będzie zmierzało w kierunku zwrotu nieruchomości bądź wypłaty odszkodowania, co by tą informacją się dzielić i zawiadamiać ABW. Technicznie wyglądało to tak, że przychodziła do mnie pani naczelnik, bądź pan kierownik i mówili w tej i w tej sprawie jest taka spółka, proszę napisać projekt pisma do ABW, informującego, że takowe postępowanie jest - tłumaczył Śledziewski.

Zaznaczył, że w przypadku Chmielnej 70 nie przekazywano informacji do ABW. Współpraca z ABW dotyczyła, wedle mojej wiedzy, tylko spółek - podkreślił były urzędnik ratusza.

Jak mówił, jeden raz spotkał się w urzędzie z funkcjonariuszką ABW. Po uprzednim piśmie, że ABW chce od BGN akt dotyczących dawnej spółki warszawskiej. Ta spółka miała kilka lub kilkanaście nieruchomości w Warszawie. Te akta były u mnie na biurku. Ona te akta zabrała za pokwitowaniem. To był mój jedyny kontakt z ABW - oświadczył Śledziewski.

Śledziewski dziś nie podpisałby decyzji ws. zwrotu Chmielnej 70

Śledziewski przypomniał, że zwolnienie dyscyplinarne z pracy w warszawskim magistracie otrzymał 21 września 2016 roku, a wcześniej - 26 sierpnia - odbyła się konferencja prasowa prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz, która poinformowała wówczas, że zwrot działki Chmielna 70 był pochopny, zaś odpowiedzialni za to są miejscy urzędnicy oraz resort finansów. Zapowiedziała wtedy zwolnienia - m.in. Śledziewskiego.

Czułem się pokrzywdzony, gdyż jeśli pani prezydent zamierzała zwolnić dyscyplinarnie szeregowego urzędnika, to po drodze są jeszcze inni urzędnicy, czyli jest kierownik, jest naczelnik - mówił Śledziewski. Robert Kropiwnicki dopytywał w związku z tym, czy świadek uważał, że osoby te ponoszą większą odpowiedzialność. Po to jest kierownik, że kieruje pewnym zespołem ludzi, po to jest naczelnik, że kieruje wydziałem - odpowiedział Śledziewski.

Czy uważa pan, że ta decyzja (ws. zwrotu Chmielnej 70 - PAP), którą pan wtedy przygotował była dobra i czy dzisiaj pan również podpisałby się pod nią? - zapytał Kropiwnicki. Śledziewski odpowiedział, że dzisiaj nie podpisałby się. To mówię z całą odpowiedzialnością - dodał.

Świadek powiedział, że wówczas uważał, że decyzja jest prawidłowa "z uwagi na fakt niewszczęcia postępowania przez Ministerstwo Finansów i stanowisko moich zwierzchników". Jednakowoż teraz, na dzień dzisiejszy, miałbym o wiele bardziej poważne wątpliwości przy tym zasobie wiedzy, który mam dzisiaj - dodał. Ocenił, że postępowanie "należałoby albo zawiesić, albo po prostu monitować ministra finansów", żeby udzielił prawidłowej odpowiedzi.

Pytany, czy nie powinien w sprawie zawiadomić prokuratury Śledziewski odpowiedział, że "był szeregowym pracownikiem, który o wielu rzeczach rozmawiał, ale nie posiadał żadnych upoważnień, aby takie pismo puścić na zewnątrz". Natomiast wątpliwości oczywiście były, ale już bodajże w maju 2016 roku prokuratura wszczęła takie postępowanie - dodał.

A czy obawiał się pan, że będzie miał w tej sprawie postawione zarzuty? - zapytał Kropiwnicki. Śledziewski odpowiedział, że "obawa jest niematerialną przesłanką". Obawiam się o różne rzeczy, także obawiam się, czy dożyję na przykład jutra - powiedział świadek.

Kiedy prezydent przed komisją?

Przewodniczący komisji Patryk Jaki dopytywał pełnomocników prezydent Warszawy, czy Gronkiewicz-Waltz ma zamiar kiedykolwiek stawić się przed komisją, bo ma do niej pytania, na które tylko prezydent może odpowiedzieć.

Mec. Gajewska odparła, że "co do zamiaru strony pełnomocnicy się wypowiadać nie mogą". Dzisiaj nie ma pani prezydent, dzisiaj są upoważnieni dyrektorzy, którzy mają pełną wiedzę i pełną wolę współpracy z komisją - zaznaczyła.

W mieście codziennie jest ponad tysiąc decyzji wydawanych w różnych sprawach, dlatego w ocenie prezydent miasta stołecznego Warszawy dzisiaj przed komisją stawili się ci przedstawiciele, co upoważnieni pracownicy organu, którzy mają najpełniejszą wiedzą i będą mogli w pełni pomóc i wesprzeć komisję w wyjaśnieniu sprawy - powiedziała Gajewska.

Nie jesteśmy w stanie przewidywać przyszłości, natomiast obserwując konsekwentne stanowisko prezydent, uważa że nie jest stroną, która może być przed tą komisję wezwana. Jest organem, który działa poprzez swoich przedstawicieli. Ma sztab ludzi (...) po to, żeby w konkretnych, merytorycznych sprawach udzielać wyjaśnień i dlatego dzisiaj są tutaj państwo, którzy myślę, że komisji będą mogli pomóc - dodał Przeciechowski.

Członek komisji weryfikacyjnej Sebastian Kaleta (PiS) ocenił, że osobiste stawiennictwo Gronkiewicz-Waltz jest "kluczowe". Osobiste stawiennictwo prezydent jest o tyle istotne, że o ile mi wiadomo dyrektor (Piotr) Rodkiewicz w czasie, kiedy była wydawana decyzja, czyli to co jest przedmiotem naszego postępowania nie był zatrudniony w urzędzie m.st. Warszawa - wskazał.

Pod koniec 2016 roku rozwiązane zostało Biuro Gospodarki Nieruchomościami. Jego miejsce zajęły dwa nowo powołane biura: Biuro Spraw Dekretowych (na którego czele stanął Rodkiewicz) oraz Biuro Mienia Miasta i Skarbu Państwa.

Stąd - jak wyjaśniał Kaleta - osobiste stawiennictwo prezydent Warszawy jest "kluczowe pod kątem wątpliwości, które pojawiały się w związku z postępowaniami reprywatyzacyjnymi", ponieważ w tym okresie - dodał - kiedy było prowadzone postepowania, Gronkiewicz-Waltz wykonywała funkcje prezydenta Warszawy. Zaznaczył, że z tego powodu ma ona informacje, które komisja może uzyskać wyłącznie od niej, w bezpośredni przesłuchaniu.

Przedstawiciel PSL w komisji Bartłomiej Opaliński wskazał, że nieruchomość przy Chmielnej 70 jest we władaniu miasta. Skoro miasto jest właścicielem to nie budzi wątpliwości, że podmiotem, który reprezentuje miasto jest prezydent Warszawy. Biorąc pod uwagę wagę postepowania, wartość tej nieruchomości, doniosłość sprawy i aspekt społeczny w mojej ocenie - może jestem w błędzie - prezydent powinien troszczyć się o to, aby miał status strony (...). Nie uciekać od bycia stroną, a wręcz zabiegać o to, aby z odpowiednią efektywnością i odpowiedzialnością dbać o mienie publiczne, którym jest ta nieruchomość - mówił.

Również zdaniem Jana Mosińskiego (PiS) prezydent powinna przybyć przed komisję i złożyć "obszerne" wyjaśnienia. Według niego obecność Gronkiewicz-Waltz jest "nieuzasadniona".

Z kolei Paweł Lisiecki (PiS) podkreślił, że "bardzo żałuje", iż prezydent się nie stawiła na przesłuchaniu, bo informacje od niej uzyskane można byłoby skonfrontować z dotychczasowymi zeznaniami świadków.

Zdaniem członka komisji Roberta Kropiwnickiego (PO) wzywanie Gronkiewicz-Waltz przed komisję to "hucpa polityczna", która ma na celu "rzucanie w nią lotkami".

Jaki do pełnomocników: Utrudniacie nam postępowanie

Patryk Jaki zaznaczył, że komisja chciałaby poznać jakie był okoliczności podejmowania decyzji i jaki był stan wiedzy prezydent Warszawy m.in. w 2011 roku. Państwo utrudniacie nam postępowanie, ale to nie zmienia faktu, że będziemy procedowali dalej i próbowali ustalić stan faktyczny - powiedział do pełnomocników Hanny Gronkiewicz-Waltz.

To, że państwo przychodzicie w gronie osób, które nie brały udziału w podejmowaniu decyzji, to w cale nam w niczym nie pomaga, ponieważ naszym zadaniem jest ustalanie w jakich okolicznościach ustalono stan faktyczny w 2012 roku. Dlatego, to co państwo próbujecie zrobić popisami prawniczymi, to w cale nie jest pomaganie komisji w wyjaśnianiu jakichkolwiek sytuacji - dodał Jaki.

Zwrócił uwagę, że w postępowaniu administracyjnym przeprowadza się dowody z dokumentów. Natomiast można w wyjątkowych sytuacjach na zasadzie subsydiarności przeprowadzić dowód również z dodatkowych zeznań i komisja to robi, ponieważ została do tego zmuszona decyzją reprywatyzacyjną, którą wydał urząd miasta, i która, jak państwo sami twierdzą budzi wiele wątpliwości - mówił szef komisji.

Mec. Przeciechowski podkreślił, że prezydent Warszawy nie wydawała żadnych decyzji reprywatyzacyjnych. W postępowaniu administracyjnym, co do zasady jest dowód z dokumentów, ja te dokumenty znam, ja te okoliczności znam. Pani prezydent nie wydawała tej decyzji i nie wydawała w ogóle decyzji reprywatyzacyjnych, w przeciwieństwie do jej poprzedników, którzy osobiście takie decyzje wydawali - oświadczył.

(az)